Sowa (14.05.2015)

 

Prezydent Jaśkowiak: Księża jak „bankierzy” Kaczmarskiego

prezydentPoznania
Tomasz Nyczka, 14.06.2015
Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania

Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania (PIOTR SKÓRNICKI)

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak przyznał, że czeka na raport na temat skali finansowych oczekiwań Kościoła wobec Poznania. Na swoim Facebooku prezydent porównał działania poznańskiej kurii w sprawie kolejki „Maltanka”, VIII LO i szkoły baletowej do działań księży bankierów ze słynnej piosenki Jacka Kaczmarskiego
„13 tys. zł miesięcznie dla kurii za przejazd kolejki Maltanka, szkoła baletowa, wyrzucenie VIII LO. Słucham sobie Kaczmarskiego” – napisał prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Prezydent nawiązuje w ten sposób do informacji, że poznańskie MPK płaci kurii co miesiąc 13 tys. zł za możliwość przejazdu kolejki „Maltanka” przez tereny do niej należące. I za postawiony na terenie kurii magazyn.Działania poznańskiej kurii w tej sprawie, a także w sprawie VIII LO i szkoły baletowej [miasto musiało zapłacić archidiecezji poznańskiej 4,5 mln zł odszkodowania za bezumowne korzystanie z budynku przy ul. Głogowskiej, a „Ósemka” zmuszona była przenieść się do budynków po Gimnazjum nr 1 przy ul. Cegielskiego; za zajmowanie szkoły baletowej skarb państwa musi z kolei zapłacić kurii 5 mln zł – przyp. red.] prezydent skomentował, zamieszczając na Facebooku link do piosenki „Bankierzy” Jacka Kaczmarskiego.

Oto jej fragment:

Szczęśliwi, nie szukamy Boga.

Dla nas jest tylko udziałowcem Kantoru, który prosperuje;

Niech chroni nasze drzwi i okna

Od dżumy i religii obcej,

Co każdy zysk zdewaluuje.

A będzie miał na swoją chwałę

Fundusze reprezentacyjne;

Pasterze Jego będą syci.

Niech nam wybaczy grzechy małe,

Za wielkie niechaj skruchę przyjmie,

Bośmy bankierzy, Bośmy bankierzy,

Bośmy bankierzy, a nie mnisi.

W skrzyniach mamy skarpety,

A w skarpetach monety

Co się mnożą w monetach oczu.

Serce kusi ochota

By skorzystać ze złota,

Lecz niech toczy się, niech innych toczy, niech innych toczy…

Prezydent przyznał też, że chce mieć pełne opracowanie dotyczące skali finansowych oczekiwań poznańskiej kurii od miasta. – Czekam na raport i zestawienie w tym zakresie. Wstępne dane, które otrzymałem, doprowadziły do skojarzenia postawy kurii z tekstem Jacka Kaczmarskiego – napisał prezydent.

poznan.gazeta.pl

Tłumy na Big Book Festival 2015. Zadie Smith, Sophie Hannah, Wassmo, Grzebałkowska…

Milena Rachid Chehab, yes, 14.06.2015
Big Book Festival 2015

Big Book Festival 2015 (AGATA GRZYBOWSKA)

Ponad 40 spotkań z autorami z kilkunastu krajów, kolejki po autografy, relaks z książką na leżakach w samym centrum Warszawy, spektakl inspirowany prozą Pilcha i wspólne czytanie ludzi i psów. Patronat nad trzecią edycją Big Book Festivalu objęły „Książki. Magazyn do Czytania”
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Big Book Festival słynie z lekkiej formuły i nietypowego podejścia do książek. Hasło tej edycji brzmiało: „Człowiek nie pies i czytać musi!”. Można było wziąć udział w ustanowieniu rekordu w liczbie osób i psów czytających razem na wolnym powietrzu (stawiło się 235 czytelników, w tym 33 psich), pokonać obrzydzenie do starego mięsa i od eksperta kryminalistyki nauczyć się, jak czytać z ciała ofiary (spotkanie pod wymownym tytułem „Między zwłokami”), a także pospacerować po piłkarskiej Warszawie ze Stefanem Szczepłkiem, nestorem dziennikarzy sportowych,Dużym zainteresowaniem cieszyła się kulinarna część festiwalu. Fragmenty starych książek kucharskich niepowtarzalnym głosem czytała Krystyna Czubówna („Chcąc ryby przechować czas jakiś, należy umieścić im w pysku kawałek chleba umoczonego w wódce”), a potem zaczęło się wielkie gotowanie. Największe hity w menu:

Kotlety rybne według „Przysmaczków polskiej kuchni” Zenonima Ancyporowicza (w oryginale śledziowe, tu z dorsza)
Ziemniaki a la Chateaubriand według „Kuchni polsko-amerykańskiej” z 1917 r.
Chłodnik z truskawek inspirowany chłodnikiem z malin według „Kucharki polskiej” Florentyny Niewiarowskiej
Szparagi z jajkiem według „Oszczędnej kuchni na ciężkie czasy” ułożonej przez Panią Jadwigę
Truskawki z szodonem według „Rajstwa, czyli błogości odżywiania się surowemi roślinami”.

Z przygodami odbyła się premiera multimedialnego spektaklu inspirowanego prozą Jerzego Pilcha (opóźnioną ją o dobę i 30 minut z powodu piątkowej burzy) Janusz Chabior i Łukasz Simlat przy ambientowo-jazzującej muzyce czytali m.in. SMS-ową korespondencję między pisarzem a jego znacznie młodszą wielbicielką, co ze szczególnym zainteresowaniem śledziła znajdująca się wśród widowni grupa literatów, np. Janusz Rudnicki.

Wyjątkowo dobrze sprawdziła się lokalizacja, czyli teren dawnej fabryki serów Serwar przy ul. Hożej. Powstało małe festiwalowe miasteczko ze strefą czytelniczo-relaksacyjną i specjalnymi leżakami „Książek”. Podczas dwóch poprzednich edycji festiwalowe wydarzenia były rozrzucone po różnych punktach Warszawy.

Zadie Smith: Nie ma torebki idealnej

Tłumy przyciągały spotkania z gwiazdami Big Booka. Spotkanie z Zadie Smith było tak oblężone, że część zainteresowanych słuchała go z drugiej strony okna wypełnionej po brzegi sali. Londyńsko-nowojorska pisarka mówiła, jak dużą estymą cieszy się w USA opowiadanie jako gatunek (także dlatego, że pisarzom łatwiej żyć z honorariów za krótkie historie), odpowiadała też na pytania o charakterystyczną dla współczesności przemożną potrzebę posiadania: – Znajoma dziennikarka modowa po 20 latach pracy w zawodzie pisała niedawno o tym, jak osiągnęła epifanię, że nie ma czegoś takiego jak „torebka idealna”. Dla niej było to wyzwalające, ale dla wielu taka konkluzja może spowodować kryzys egzystencjalny.

Dużo bardziej wyrozumiała była dla tych, którzy mieli przemożną chęć posiadania książki z jej autografem – kolejka ciągnęła się przez cały dziedziniec, a najwytrwalsi spędzili w niej ponad godzinę.

Sophie Hannah: Wolę ludzi od pogody

Pełna sala słuchała też m.in. Magdaleny Grzebałkowskiej opowiadającej o złych i dobrych szabrownikach (tym drugim Warszawa zawdzięcza odbudowę, bo bez pewnej pani Krysi, która zdobywała kalkę w ruinach Wrocławia, trudno byłoby chociażby robić mapy ruin), libańskiego pisarza Iljasa Churiego, który nie mógł zrozumieć, że w Polsce toczy się dyskusja o przyjęciu małej liczby uchodźców, podczas gdy jego kraj przyjął ich ok. 1,5 mln („Powinniście się wstydzić. Jak to dla was taki problem, to już lepiej w ogóle nie przyjmujcie”), słynnej norweskiej pisarski Herbjorg Wassmo opowiadającej, jak bolesne przeżycia przekuła w powieść autobiograficzną, oraz brytyjskiej autorki kryminałów Sophie Hannah, która zachwalała rozwój mediów społecznościowych, dzięki którym pisarzowi łatwiej skomplikować intrygę, a także porównywała brytyjskie kryminały ze skandynawskimi („W skandynawskich książkach bardzo ważna jest pogoda, a głównym bohaterem zwykle jest deszcz. Ale ja osobiście wolę w książkach ludzi”).

Festiwal jest jedynym tego typu przedsięwzięciem w Warszawie. Jego współtwórczyni, dziennikarka i pisarka Paulina Wilk, zapowiedziała, że czwarta edycja będzie kolejnym zwrotem o 180 stopni: – Proszę się po nas niczego nie spodziewać, bo na pewno będzie zupełnie inaczej.

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Konferencja episkopatu Polski najwierniejszej

Konrad Sawicki, publicysta, redaktor „Więzi”, 13.06.2015
Zebranie Episkopatu Polski

Zebranie Episkopatu Polski (FOT. SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

„W Kościele w Polsce nie ma środowisk, które oczekują, że zostanie nagięta doktryna kościelna, nauczanie moralne” – usłyszeliśmy od przewodniczącego Rady ds. Rodziny. Albo hierarcha na własny użytek zawęził granice Kościoła tylko do tych, którzy w 100 procentach zgadzają się z całą kościelną nauką moralną, albo biskup Wątroba – jak to mówią – dawno nie był na mieście.
Niespodzianka: w minioną środę dowiedzieliśmy się, że biskupi przyjęli dokument, który ma być oficjalnym stanowiskiem Konferencji Episkopatu Polski przed październikowym synodem poświęconym rodzinie. Jeszcze większym zaskoczeniem jest to, że tekstu w ogóle nie opublikowano. Tajne stanowisko w sprawie rodzin, którego rodziny nie mogą poznać? Konia z rzędem temu, który tę taktykę zrozumie.Być może to „tajne przez poufne” ma głęboki sens. Otóż z wypowiedzi ważnych hierarchów wyłania się obraz niepokojący. Biskup Jan Wątroba w odpowiedzi na pytanie KAI o treść dokumentu wypowiedział zdanie, które wręcz zapowiada katastrofę. „W Kościele w Polsce nie ma środowisk, które oczekują, że zostanie nagięta doktryna kościelna, nauczanie moralne” – usłyszeliśmy od przewodniczącego Rady ds. Rodziny. Moja pierwsza reakcja była taka: albo hierarcha na własny prywatny użytek zawęził granice Kościoła tylko do tych, którzy w 100 procentach zgadzają się z całą kościelną nauką moralną, albo biskup Wątroba – jak to mówią – dawno nie był na mieście.Nie chodzi naturalnie o to, że sam duchowny nie chciałby żadnych zmian w nauczaniu katolickim. To można zrozumieć. Ale twierdzić, że w różnorodnym polskim Kościele nie ma ludzi, którzy by oczekiwali pewnych modyfikacji – to zwyczajne zamykanie oczu na rzeczywistość. Zresztą łatwo dostępną w wynikach licznych badań socjologicznych.Jak zatem biskup Wątroba doszedł do takiego, a nie innego przekonania? Sprawa wyjaśnia się odrobinę, gdy dopowiemy, że owo stanowisko Episkopatu zostało opracowane, jak poinformował, na podstawie ankiet przedsynodalnych. Obrazuje ono „sposób myślenia o rodzinie polskiego Kościoła – duchownych i świeckich i jest to stanowisko wierne nauczaniu Jana Pawła II, czyli chroniące ogólnoludzkie wartości, wierne Objawieniu i dotychczasowej praktyce Kościoła” – wyjaśnił hierarcha. Zasugerował przy tym, że ankietowe badanie było reprezentatywne, ponieważ wyraża opinię „szerokich kręgów duchownych i wiernych”. A wynik, zdaniem duchownego, mamy jednoznaczny: „Z ankiety wyszła absolutna wierność nauczaniu Jana Pawła II”.

Biskup Wątroba o in vitro: Modlitwa, szczera modlitwa owocuje poczęciem dziecka

Dla przypomnienia: gdy jesienią ubiegłego roku zakończył się pierwszy synod o rodzinie, Watykan zapowiedział, że do dokumentu podsumowującego tamto wydarzenie zostaną dołączone pytania szczegółowe skierowane do wszystkich episkopatów. Tak też się stało. W grudniu 2014 roku rozesłano tzw. lineamenta, czyli dokumenty synodalne – a wraz z nimi ankietę złożoną z 46 zagadnień.

Przesyłka była opatrzona listem sekretarza generalnego Synodu Biskupów. Kardynał Lorenzo Baldisseri wyjaśniał w nim przeznaczenie kwestionariusza. Chodziło o to, by katolickie wspólnoty na całym świecie spisały swoje reakcje na problemy i propozycje, które pojawiły się na pierwszym synodzie, co jednocześnie miałoby przyczynić się do solidnego przygotowania kolejnego zgromadzenia. Watykański hierarcha prosi więc krajowe konferencje episkopatów „o zaangażowanie wszystkich elementów Kościołów lokalnych, instytucji akademickich, organizacji, ruchów świeckich oraz innych kościelnych stowarzyszeń w ramach obszernych konsultacji ludu Bożego na temat rodziny”. I uściśla: „Proszę o rozesłanie tego dokumentu do diecezji z prośbą, by został szeroko rozpowszechniony w dekanatach i parafiach, tak byśmy uzyskali wkład od wszystkich części ludu Bożego”.

Kółko parafialne wie, co myślą wierni

Trudno tu teraz zdać relację, jak z zadaniem poradziły sobie poszczególne diecezje. Z upublicznionych szczątkowych informacji wynika, że niektórzy biskupi poprzestali na konsultacjach w gremiach urzędowych – wydziałach kuriach, radach konsultacyjnych i tym podobnych. Inni wykorzystali pośrednictwo dziekanów i proboszczów, by uzyskać odpowiedzi od grup przyparafialnych oraz ruchów katolickich. Jeszcze inni zorganizowali specjalne akcje.

Konkluzja jest jedna: watykańska ankieta trafiła w Polsce prawie wyłącznie do środowisk blisko złączonych z Kościołem w sposób instytucjonalny. Nie dotarła masowo do zwykłych katolików związanych tylko ze swoją parafią – a już na pewno nie do katolików rzadko lub wcale nieuczestniczących w liturgicznych praktykach.

Czy zatem prośba sekretarza generalnego Synodu Biskupów o dotarcie do wszystkich części ludu Bożego została spełniona? Zdecydowanie nie. A pozytywnych przykładów, jak można to było zrobić, nie brakowało. W odleglej Nowej Zelandii kardynał John Dew polecił, by 25 procent odpowiedzi zebrać od katolików niepraktykujących. Uznał, że w ten sposób pozna faktyczne opinie całej wspólnoty, a nie tylko tych, którzy są mocno zaangażowani w życie kościelne.

U nas takiej próby nie podjęto. Zebrane dane – wbrew temu, co twierdzi biskup Wątroba – nie są wynikiem konsultacji „szerokich kręgów duchownych i wiernych”, tylko wąskiej grupy duchownych i świeckich blisko związanych z Kościołem.

Jeśli więc przewodniczący Rady ds. Rodziny przekonuje, że w kraju „nie ma środowisk, które oczekują, że zostanie nagięta doktryna kościelna, nauczanie moralne”, powołując się na wspomniane kwestionariusze, to widzimy wyraźnie, że tak naprawdę duchowny nie może mówić reprezentatywnie o całej polskiej wspólnocie katolickiej, lecz tylko o zdaniu wybranych. Co oznacza, że stanowisko Episkopatu przed synodem o rodzinie nie jest stanowiskiem polskiego Kościoła, tylko jego wąskiej części.

Mniej więcej w takim duchu ujął sprawę arcybiskup Stanisław Gądecki. „Staraliśmy się przygotować odrębne stanowisko, które nie jest głosem lub wyrazem przekonań tego albo tamtego biskupa, ale całego Episkopatu” – powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Ta wypowiedź jest uczciwa: nie próbuje się nam wmówić, że dokument opracowano na podstawie ankiet zebranych w sposób reprezentatywny. Metropolita poznański jasno mówi, że dokument wyraża opinię samych tylko biskupów.

Cokolwiek by o Kościele mówić, jest to instytucja, która nam wierci dziurę w brzuchu w ważnych sprawach [WIELOWIEYSKA]

Biskup się zna. Na tym, jak podzielić wiernych

Interpretacja narzuca się w sposób oczywisty: polscy biskupi przygotowali swe stanowisko niejako w kontrze do tego, które wcześniej przedstawił episkopat niemiecki. Hierarchowie zza naszej zachodniej granicy mocno opowiedzieli się za konkretnymi zmianami w nauczaniu o dopuszczaniu do komunii świętej osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach.

Polscy pasterze są temu przeciwni. Mają prawo. Ale nie zauważają, że popełniają ten sam błąd strategiczny co ich bracia z Niemiec. Nie jest tajemnicą, że liberalne stanowisko tamtejszego episkopatu spotkało się z poważną krytyką ze strony niektórych hierarchów i co bardziej konserwatywnych wiernych. Jedni i drudzy są w mniejszości, ale co z tego: liberalni biskupi niczego jak na razie nie zwojowali, a lokalny Kościół został podzielony jak nigdy.

Polscy hierarchowie mają to doświadczenie jak na talerzu, a jednak robią dokładnie to samo. Przedstawiają radykalne stanowisko za utrzymaniem nauczania bez żadnych zmian duszpasterskich, próbując je przedstawiać jako wyraz myślenia całej naszej wspólnoty. Mniejsza już o to, czy mają rację, nieważne, czy się z nimi zgadzamy. Najważniejsze, że efekt musi być taki sam jak w Niemczech: jeszcze głębszy podział polskiego Kościoła.

Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji

*Konrad Sawicki – publicysta, redaktor „Więzi”

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Dzisiaj nie wiadomo jak być ojcem
Coraz więcej młodych kobiet nie chce chodzić na randki, bo nie mogą się porozumieć z młodymi mężczyznami. Rozmowa z Philipem G. Zimbardo

Żyrandol Donalda Tuska
Wtorek, 16.30 – spotkanie z premierem Czarnogóry Milo Nukanoviciem (oświadczenie dla prasy, godz. 17). Środa, 11.30 – spotkanie z królem Hiszpanii Filipem. A co przewodniczący Tusk robi dla Unii?

Ostatnia szansa dla państwa polskiego
Nikogo nie okradłem. Rachunki należne płaciłem. Tymczasem zostałem skazany przez sąd podczas procesu, o którym przez dziewięć lat nie wiedziałem. Pier… taką sprawiedliwość wraz z jej ministerstwem. Rozmowa z Jackiem Podsiadłą

Meksyk pociąga koguta za grzebień
Trzeba mieć rozum, serce i jaja – wołał do ludzi „El Bronco”. A ci uwierzyli, że chłopski syn wie, jak wyplenić skorumpowanych gliniarzy, bezkarnych gangsterów i ich kumpli, aroganckich polityków

Książę z bajki cię wykończy
Im więcej masz do wyboru, tym bardziej jesteś nieszczęśliwy. Uspokój się i doceń to, co masz. Inaczej zwariujesz. Z prof. Barrym Schwartzem rozmawia Agnieszka Jucewicz

Szwindel Ubera, kant Facebooka
Platformy technologiczne niczego nie tworzą. One pasożytują na tym, co stworzyli inni

Birma. Dramat ludzi Rohingja
Czy to możliwe, by wyznawcy religii uznawanej za najbardziej pokojową dokonywali ludobójstwa na wyznawcach religii „wojowniczej”?

Pięć procent talentu wystarczy – rozmowa z Michaelem Nymanem
Może gdybym urodził się rok wcześniej, imprezowałbym z Mickiem Jaggerem i Marianne Faithfull? Byli na wyciągnięcie ręki… Milena Rachid Chehab rozmawia z kompozytorem, który 27 czerwca wystąpi na Festiwalu Malta w Poznaniu

Śmierć w nowych okularach
Nie mam ciała, nikt mnie nie widzi i unoszę się w powietrzu. Wniosek może być tylko jeden: umarłam i jestem duchem. Dojście do tego stanu zajęło mi dwie minuty, bo tyle przebywam w wirtualnej rzeczywistości

wyborcza.pl/magazyn

 

Prezydent Duda z pierwszą wizytą pojedzie do Berlina. Szczerski: Stawiamy Niemcom cztery warunki współpracy

Krzysztof Szczerski uważa, że relacje z Niemcami mogą być dobre, ale - pod pewnymi warunkami.
Krzysztof Szczerski uważa, że relacje z Niemcami mogą być dobre, ale – pod pewnymi warunkami. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Krzysztof Szczerski, jeden z najbliższych współpracowników Andrzeja Dudy i najpoważniejszy kandydat na objęcie stanowiska ministra ds. zagranicznych w Kancelarii Prezydenta w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” kreśli priorytety w polityce zagranicznej Dudy. Zdradza sposób przyszłego prezydenta na dobre relacje z Niemcami.

– Po pierwsze, jak w relacjach z każdym państwem, przestrzeganie praw Polaków. Po drugie – polityka wschodnia – format normandzki wyczerpał się, trwałego pokoju w regionie nie uda się przywrócić bez udziału Polski, NATO, UE, USA. Po trzecie, Niemcy muszą znieść blokadę na budowę baz NATO w naszym kraju. Wreszcie Berlin musi zgodzić się na takie dostosowanie polityki klimatycznej i energetycznej Unii, które umożliwi utrzymanie wydobycia polskiego węgla – punktuje Szczerski w wywiadzie.

REKLAMA

Szczerski sugeruje też, że prezydent w pierwszą wizytę zagraniczną  wyruszy właśnie do Niemiec. Dobrego pretekstu do spotkania z zachodnimi sąsiadami dostarczyli sami Niemcy. Prezydent Niemiec Joachim Gauck w depeszy gratulacyjnej zasugerował, żeby Duda z pierwszą wizytą zagraniczną wybrał się do Berlina. Prezydent elekt dostał też już zaproszenie z Paryża.

Wiadomo również, że we wrześniu Dudę czeka pierwsze spotkanie w szerszym gronie przywódców – w tym miesiącu pojawi się na sesji ONZ w Nowym Jorku i niewykluczone, że to właśnie wtedy dojdzie do jego debiutu w relacjach z Barackiem Obamą, prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Źródło: RP.PL

naTemat.pl

Joanna Mucha: Polacy, którzy nie głosowali na Dudę, powinni przyklęknąć na jedno kolano. To idzie w tym kierunku

AB, 14.06.2015
Joanna Mucha

Joanna Mucha (Fot. Jarosław Kubalski / Agencja Gazeta)

– Z wielkim zaskoczeniem słuchałam słów prezydenta elekta, który już zaczyna się zachowywać jak urzędujący prezydent, zaczyna wygłaszać orędzia do narodu – mówiła w Radiu Zet Joanna Mucha. – Śmieszne jest to, jak demonizujemy Andrzeja Dudę – oponował Krzysztof Gawkowski.

 

W programie „Siódmy dzień tygodnia” Moniki Olejnik powrócił temat przemówienia Andrzeja Dudy po wręczeniu aktu wyboru na prezydenta. – Chciałbym prosić w tym okresie przejściowym, kiedy jest nowo wybrany prezydent oraz prezydent urzędujący, aby zachowano taką powagę w pracach parlamentarnych i pracach rządu – mówił polityk PiS. – Proszę, aby tym czasie nie dokonywano przede wszystkim zmian ustrojowych oraz takich, które mogłyby budzić w społeczeństwie niepotrzebne emocje i konflikty – zaapelował.

M.in. do tej wypowiedzi odniosła się była minister sportu i turystyki Joanna Mucha. – Z wielkim zaskoczeniem słuchałam słów prezydenta elekta, który już zaczyna się zachowywać jak urzędujący prezydent, zaczyna wygłaszać orędzia do narodu. Słuchałam tych wniosków o to, żeby rząd podał się do dymisji; myślałam wtedy, że w sumie tak, Senat też powinien się rozwiązać, wszyscy ministrowie podać do dymisji, wojewodowie, zarządy województw… A wszyscy Polacy, którzy nie głosowali na Andrzeja Dudę, powinni przyklęknąć na jedno kolano, bo to gdzieś w tym kierunku idzie – podkreśliła.

„Śmieszne jest to, jak demonizujemy prezydenta elekta”

Z opinią posłanki nie zgodził się sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski. – Śmieszne jest to, jak demonizujemy prezydenta elekta. Nie jestem fanem PiS i nikt nie może mnie o to oskarżyć. Jestem Polakiem, obywatelem Rzeczpospolitej, który wysłuchał tego przemówienia nie z perspektywy lewicowca czy prawicowca, ale właśnie obywatela. Nie było tam nic, co dawałoby jakąkolwiek podstawę do mówienia, że ono jest pro-pisowskie czy pro-platformerskie – przekonywał.

– Jak słuchałem prezydenta elekta miałem wrażenie, że ktoś rzeczywiście odniósł się do problemów jakie są w Polsce – bo nagrania marszałka Sejmu i urzędujących ministrów są kompromitujące i wszyscy o tym wiemy – zaznaczył Gawkowski. Jak dodał, szanuje on konstytucyjne prawo Bronisława Komorowskiego do wyznaczenia daty wyborów, zgodnie z dobrym obyczajem „powinien ją skonsultować”.

 

 

gazeta.pl

„Koalicja” Stonogi i Kukiza zerwana… po dwóch dniach. Na Facebooku. „Tak jak prosiłem, wykasuj mój numer”

AB, 14.06.2015
Zbigniew Stonoga ogłosił koniec współpracy z Pawłem Kukizem

Zbigniew Stonoga ogłosił koniec współpracy z Pawłem Kukizem (Fot. za YouTubee/Takt TV)

Szumnie zapowiadany sojusz Zbigniewa Stonogi i Pawła Kukiza po dwóch dniach odchodzi w polityczny niebyt. Dlaczego? Jeszcze w piątek muzyk zdementował wiadomość, by zapadły jakiekolwiek ustalenia w tej sprawie. Teraz biznesmen odpowiada, że „w polityce nie ma czasu na robienie z siebie księcia, który nie wie, w jakiej jest bajce”.

 

Miniony tydzień obfitował w polityczne trzęsienia ziemi i zwroty akcji. W poniedziałek Zbigniew Stonoga opublikował w internecie 20 tomów akt prokuratorskich w sprawie tzw. afery podsłuchowej. Dwa dni później premier Ewa Kopacz poinformowała o dymisjach w rządzie, które były konsekwencją właśnie akcji biznesmena.

Tego samego dnia Stonoga zapowiedział też, że jest gotów sfinansować kampanię partii antysystemowych i narodowych, jeśli tylko zjednoczą się one w nadchodzących wyborach. – Jeżeli będzie sygnał, że chcą się połączyć, wpakuję w nich cztery miliony, zrobię kampanię i nie będę się brał za politykę – mówił na konferencji prasowej. Pierwsze ustalenia w tej sprawie miały zapaść w piątek. „Jestem po rozmowach z Pawłem Kukizem i JKM i w pełnej zgodzie ruszamy po parlament” – potwierdził na Facebooku przedsiębiorca.

Kukiz: Nie składałem żadnych politycznych deklaracji

Zaskoczony wiadomością o utworzeniu koalicji wydawał się sam Kukiz. „Rozmawiałem z Panem Stonogą może z 5 minut przez telefon. Nie składałem ŻADNYCH politycznych deklaracji” – napisał na Facebooku jeszcze tego samego dnia.

Na odpowiedź Stonogi nie trzeba było długo czekać. „Bardzo źle się stało, że w obronie bliżej nieokreślonej sprawy postanowiłeś poinformować ludzi, jakobym kłamał co do istoty naszej rozmowy. Fakt, przedobrzyłem, bo prosiłeś, by to zostało tajne, tymczasem ja kurde nie potrafię być tajny, a nawet nie chcę” – zaznacza biznesmen.

W dalszej części wpisu Stonoga przypomina Kukizowi, że ” w polityce nie ma czasu na zmęczenie i robienie z siebie księcia, który nie wie, w jakiej jest bajce”. „Tak jak Cię prosiłem, wykasuj numer telefonu do mnie, ja Twój właśnie skasowałem. Nie będą nam potrzebne w życiu politycznym” – dodaje. Te słowa można chyba uznać za koniec koalicji, która – choć szumnie zapowiadana – nie zdążyła się nawet na dobre rozpocząć.

witajPaweł

Działania przedsiębiorcy krytykuje nawet część jego zwolenników. „Bez przesady, chce pan rządzić czy w teatrzyk się bawić?”, „proszę się nie kłócić między sobą; nawet jeszcze nikt nie wszedł do parlamentu, a już takie cyrki”, „traci Pan w moich oczach taką porywczością” – piszą w komentarzach.

Kim jest Zbigniew Stonoga, bohater afery taśmowej?

Głośno zrobiło się o nim w 2012 r., gdy stwierdził, że przez nieudolność skarbówki stracił 1,9 mln zł. Na prowadzonym przez siebie salonie samochodowym wywiesił wulgarny baner o treści: „Wypier…ł nas Urząd Skarbowy W-Wa Targówek na kwotę 1 900 000 złotych. Dziękujemy ci zasrany fiskusie”.

Stonoga twierdzi, że pomaga osobom pokrzywdzonym przez polskie prawo, że sam „niesłusznie” przebywał przez 3,5 roku w więzieniu, że jego matka „została zamordowana”. Toczy również prywatną wojnę z policją, na Facebooku publikuje m.in. filmy z policyjnych interwencji, w tym ten, na którym słychać, jak wyzywa policjanta, który miał wjechać na prywatny teren jego salonu samochodowego, żeby skontrolować kierowcę. Tego typu akcje zyskują mu przychylność internautów nastawionych krytycznie do władzy i organów państwa.

„Ten pan ma 29 spraw karnych”

Ale Stonoga ma też drugą twarz – zapiekłego wroga policji i notorycznego bywalca prokuratur i sal sądowych. W październiku 2014 roku ówczesny rzecznik prasowy komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski mówił: – Ten pan ma 29 spraw karnych, skierowano go też na badania psychiatryczne.

Na wrogość Stonogi nie musiał długo czekać – kilkadziesiąt wpisów na Facebooku biznesmen poświęcił tylko jemu, publikował też zdjęcia domu policjanta i ogłosił na Facebooku, że wykupił jego rzekomy dług i ma go teraz „na smyczy”. Sprzedawał też udziały w spółce, która produkuje piwo z jego wizerunkiem i udziały w rzekomo powstającej „Telewizji Stonoga”. Ostatnio zaczął wydawać „Gazetę Stonoga”, w której również śledzi poczynania policji i „patrzy władzy na ręce”. Ogłosił też, że zakłada partię polityczną.

W przeszłości Stonoga był asystentem polityków Samoobrony. Według „Gazety Wyborczej” od 2006 r. jego nazwisko – głównie w roli pozwanego o zapłatę, jako dłużnik lub oskarżony – widnieje w aktach 61 spraw. Był skazany m.in. za doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wyniku wprowadzenia w błąd oraz za groźby wobec funkcjonariusza publicznego i znieważenie go.

 

gazeta.pl

Bujdy emerytalne PiS-u i Dudy

Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński, 13.06.2015
Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński

Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński (Fot. Łukasz Falkowski, Michał Mutor)

Prezydent elekt Andrzej Duda przez ostatnie miesiące deklarował, że reformę PO-PSL wydłużającą wiek emerytalny do 67 lat wyrzuci do kosza i Polacy znów, jak przed reformą, będą mogli przechodzić na emeryturę w wieku 60 lat (kobiety) i 65 (mężczyźni).

 

Po wyborach wycofuje się z tego pomysłu. Już nie jest „za prostym powrotem do poprzedniego rozwiązania”. Chce, by każdy, kto zamierza wcześniej przejść na emeryturę, musiał dodatkowo udowodnić 40 lat stażu pracy.

Prawicowi dziennikarze chwalą wielką odpowiedzialność prezydenta elekta za finanse publiczne – że „potrafi nawet wycofywać się ze składanych obietnic, jeśli leży to w interesie wspólnoty”.

Jednak w kampanii prezydenckiej Andrzej Duda i jego zwolennicy oskarżali Komorowskiego o oszustwo i kpinę z obywateli, dlatego że w 2012 r. podpisał on wydłużenie wieku emerytalnego, mimo że w 2010 r., gdy kandydował na prezydenta, był przeciw.

Czym więc teraz zachowanie Dudy różni się od Komorowskiego?

Ciekawe, że z radykalnych postulatów emerytalnych w ślad za Dudą wycofała się również „Solidarność”. „Pierwotnie » Solidarność «, sprzeciwiając się wydłużeniu wieku emerytalnego, żądała powrotu do poprzedniego systemu. Dzisiaj oczekuje obniżenia wieku i powiązania go ze składkowym stażem pracy uprawniającym co najmniej do minimalnej emerytury” – napisali nam w oświadczeniu związkowcy.

Od razu, gdy PiS zaczął mówić o odwróceniu reformy, pisaliśmy, że to banialuki mające jedynie przysporzyć głosów. Politycy PiS doskonale bowiem wiedzą, że nie stać nas na powrót do czasów sprzed reformy.

Z prostego powodu – żyjemy dłużej. W ciągu poprzednich 20 lat średni czas życia Polaków przedłużył się o trzy lata. W ostatnim roku długość życia wzrosła aż o trzy miesiące.

Kto forsuje niepodnoszenie wieku emerytalnego, skazuje młodych na biedę. Państwo bowiem będzie musiało w przyszłości pobierać od nich 30 proc. (zamiast jak dziś 20 proc.), a może nawet 40 proc. zarobków na składki emerytalne. Skądś przecież pieniądze na emerytury trzeba będzie wziąć. A skąd, jeśli już dziś brakuje kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie? Gdyby nie dotacje z bud-żetu (powstającego z podatków), ZUS byłby niewypłacalny.

Najnowsze pomysły Dudy są mniej groźne dla budżetu państwa, ale i tak, skoro zakładają możliwość wcześniejszego kończenia pracy, dają Polakom złudną nadzieję na szczęśliwą starość.

Mamy już bowiem nowy system, w którym emerytury wypłacane są tylko z naszych oszczędności. Każde wcześniejsze odejście z pracy znacząco je obniża. Dla mężczyzn praca do 65. roku życia, zamiast do 67., spowoduje spadek emerytury o mniej więcej 17 proc. U kobiet te spadki będą sięgać nawet 30 proc.

Ale PiS przekonuje, że nie ma się czym martwić. Ostatnio wpadł na nowy „rewelacyjny” pomysł. Gdy ktoś będzie miał minimalną emeryturę, to dekretem państwa będzie można ją podwyższyć. Albo wrócić do starego (z miliardowymi dotacjami państwa) wyliczania emerytur.

Tylko skąd te miliardy brać? Na to pytanie partia Jarosława Kaczyńskiego nie odpowiada. Aby do wyborów parlamentarnych… Potem znów z pomysłu się wycofa.

Zobacz także

wyborcza.pl

Ośmiorniczek naród nie daruje, czyli broń masowego rażenia w Biedronce

Andrzej Lubowski*, 13.06.2015
Restauracja Sowa i przyjaciele, w której podsłuchiwano polityków

Restauracja Sowa i przyjaciele, w której podsłuchiwano polityków (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Nieparlamentarny język media i opozycja byłyby może w stanie rządzącym łaskawie wybaczyć. Lecz ośmiorniczki? Ten symbol dekadencji, rozpasania, luksusu na koszt narodu? Nie, tego naród nie daruje.

 

Hurtowa dymisja ministrów. W siną dal odchodzi marszałek Sejmu. A z nim inni prominentni politycy partii rządzącej. Premier bije się w piersi i przeprasza naród. Opozycja wzywa do rozwiązania parlamentu. Kraj w politycznej zapaści.

W Dolinie Krzemowej pytają mnie, co się stało w państwie postrzeganym jako symbol sukcesu, a ja się gimnastykuję, próbując odpowiedzieć. Wszystko przez ośmiorniczki, mówię wreszcie, a oni pytają, czy czegoś się napiłem z samego rana. Widzę, że nie dam rady.

Taśmy niczym bomba z opóźnionym zapłonem wywracają rząd. A co z nich wynika, poza tym, że przy kielichu ten i ów polityk rzucił mięsem, co, jak powszechnie wiadomo, jest w naszym kraju zjawiskiem rzadko spotykanym i świadectwem wyjątkowego plugastwa.

Nieparlamentarny język media i opozycja byłyby może w stanie rządzącym łaskawie wybaczyć. Lecz ośmiorniczki, z taką lubością odmieniane przez wszystkie przypadki przy wszystkich okazjach? Ten symbol dekadencji, rozpasania, luksusu na koszt narodu? Nie, tego naród nie daruje. A opozycja i media na pewno. Rządowa koalicja, w pogoni za politycznym samobójstwem, stanowczo i energicznie odcina się od ośmiorniczek.

Znając te potrawy jedynie z tanich knajp Turcji, Hiszpanii i Portugalii, po wylądowaniu w Warszawie postanowiłem poszukać rarytasu, który może zachwiać porządkiem politycznym w sercu Europy. Znajomy wysłał mnie do Biedronki. Coś mu się musiało pokręcić, pomyślałem, ale zaryzykowałem.

W Biedronce na tyłach Świątyni Opatrzności Bożej nabyłem nie tyle ośmiorniczki, ale całe ośmiornice. 29,90 złotych za kilogram. Po dodaniu kilku cebul, papryczki, oliwy i przecieru pomidorowego kilogram takiej ośmiornicy, serwowanej z ryżem, wyżywi elegancko osiem osób.

Poszedłem na całość i sięgnąłem po coś jeszcze bardziej ze stołu Lukullusa i Petroniusza: kalmary, krewetki i omułki. Paczka tego specjału kosztuje w Biedronce 7,49 groszy. Pyz nie było, pizza była droższa.

Mrożek i Ionesco, klasycy absurdu, muszą się tarzać ze śmiechu w grobach.

*Andrzej Lubowski, ekonomista, publicysta, finansista, mieszka w Kalifornii

Zobacz także

wyborcza.pl

Kto domalował wąsa na plakacie Andrzeja Dudy? Policja ściga przestępcę z flamastrem

W Środzie Wielkopolskiej policja szuka wandala, który zniszczył plakaty wyborcze Dudy.
W Środzie Wielkopolskiej policja szuka wandala, który zniszczył plakaty wyborcze Dudy. http://www.andrzejduda.pl

Policja ze Środy Wielkopolskiej ściga mężczyznę, który domalował wąsy na plakacie wyborczym Andrzeja Dudy. Na swojej stronie funkcjonariusze zamieszczają jego zdjęcie z monitoringu i proszą o pomoc w złapaniu delikwenta.

Doniesienie w sprawie złożył działacz PiS, którego musiał zdenerwować widok prezydenta elekta z wąsikiem. Na podstawie nagrań z monitoringu policjanci zdołali wytypować podejrzanego. Jest nim rowerzysta w czapce z daszkiem.

Jak informują policjanci mężczyzna najprawdopodobniej uszkodził w podobny sposób kilkanaście plakatów wyborczych w mieście. –Wszystkie osoby posiadające jakiekolwiek informacje odnośnie sprawcy zniszczenia plakatów, bądź świadków tego zdarzenia, policjanci prowadzący postępowanie proszą o kontakt z Komendą Powiatową Policji w Środzie Wlkp. – piszą policjanci na stronie.

To nie pierwszy taki przypadek. W kwietniu do podobnego zdarzenia doszło w Janowie Lubelskim. Starsza kobieta zniszczyła trzy banery Dudy, a potem poturbowała torebką mężczyznę, który przyłapał ją na niszczeniu plakatów kandydata PiS na prezydenta. Za niszczenie materiałów wyborczych można dostać 5 tys. zł grzywny.

Źródło: WPROST

naTemat.pl

Ostatnia szansa dla państwa polskiego

Dorota Wodecka, 13.06.2015

rys. Jacek Gawłowski

Nikogo nie okradłem. Rachunki należne płaciłem. Tymczasem zostałem skazany przez sąd podczas procesu, o którym przez dziewięć lat nie wiedziałem. Pier… taką sprawiedliwość wraz z jej ministerstwem
Z Jackiem Podsiadłą rozmawia Dorota WodeckaJacek Podsiadło – ur. w 1964 r. w Szewnie koło Ostrowca Świętokrzyskiego. Poeta, prozaik, tłumacz i dziennikarz – prowadzi w internecie własne Domowe Radio „Studnia”. Trzykrotnie nominowany do Nike. Za całokształt twórczości uhonorowany w tym roku nagrodą SilesiusDOROTA WODECKA: Znów pan wyhodował długie dredy.JACEK PODSIADŁO: Będziemy rozmawiać o fryzurach, nie o nagrodzie za moją wiekopomną twórczość poetycką?Zwykle, jeśli ktoś pyta, dlaczego mam takie włosy, a ja nie chcę być bardzo niemiły, odpowiadam: „Bo lubię”, i zmieniam temat. I to jest prawda. Dopiero gdybym chciał odpowiedzieć, dlaczego lubię akurat kudły, to przypomniałoby mi się co najmniej z dziesięć powodów. Jeden mogę podać. Kudły nie pozwalają mi zapomnieć, w jakim świecie żyję.Rozwinie pan?– Nie podobam się mężczyznom. Począwszy od lat 80. ubiegłego stulecia, kiedy milicja spisywała ludzi „za wygląd”, a skończywszy na niedawnej przeprowadzce, kiedy byłem nowy „na dzielni” i wcześniej czy później musiałem usłyszeć od miejscowej żulerki: „Te, chuju, Bobie Marleyu jebany”, i jakoś ułożyć sobie z tą żulerką stosunki dyplomatyczne.

Ale policja na pana włosy już uwagi nie zwraca.

– Zwraca w trochę inny sposób niż kiedyś. Chodzę po ziemi ponad pół wieku. Nie licząc kontaktów z drogówką, kilkadziesiąt razy miałem do czynienia z milicją lub policją. Z wyjątkiem dwóch przypadków, kontakty te cechowała daleko posunięta nieuprzejmość ze strony stróżów prawa, sporadycznie nabierająca nawet cech tzw. wpierdolu.

Co jakiś czas opinia publiczna bardzo się dziwi, że gdzieś tam funkcjonariusze nadużyli uprawnień, np. teraz się dowiadujemy, że w olsztyńskim komisariacie torturowano niewinnego chłopaka, a w komisariacie w Kutnie facet podejrzany o kradzież dostał dwie kule w głowę. Dariusz Loranty i Mariusz Sokołowski [rzecznicy prasowi] znów mają swoje pięć minut na utwierdzenie opinii publicznej w przekonaniu, że policja nie torturuje i nie zabija, a jeśli już, to sporadycznie i z nadmiaru profesjonalizmu. A ja wiem, że jest inaczej, że fundamentem policji jest nie profesjonalizm, tylko nieudacznictwo i psychopatia. A wiem to także dzięki moim kudłom, bo nie przypadkiem np. kiedy opolscy pseudokomandosi wieźli mnie na podłodze radiowozu z włosami przydeptanymi buciorem, wśród obelg było: „Leżeć, hifiarzu!”. Na pewno na szkoleniu z subkultur magister kapitan ich pouczył, że dreadlocki to marihuana, marihuana to narkotyk, narkotyki to strzykawki, a strzykawki to HIV.

Na podłodze? Komandosi?

– Długa historia. Na głównym deptaku Opola czterech zakapiorów zbierało pieniądze na chore dzieci. Ponieważ ich gęby mówiły same za siebie, prawie nikt im nie wrzucał do skarbonek, więc stawali się coraz bardziej nachalni. Brak jałmużny skomentowali za moim plecami, że „rastamani” skąpią pieniędzy dla biednych dzieci. Ponieważ nie zwykłem odmawiać, kiedy ktoś chce ze mną porozmawiać, po chwili dostałem bęcki. Miejsce było ruchliwe i jacyś przechodnie zaczęli się naradzać, czy nie wezwać policji. No to zakapiory poszły po rozum do głowy i same zadzwoniły, że kwestują na biedne dzieci, a jakiś dziwny człowiek, może nawet narkoman, rzucił się na nich, próbując wydrzeć skarbonkę. I przyjechali tacy ubrani na czarno.

Stanąłem przed kolegium oskarżony o napaść. Ale kolegium miało problem, bo mój świadek się stawił, a czterech zakapiorów nie i wyszło na jaw, że w ogóle nie mieli prawa zbierać pieniędzy i nic ich nie łączyło z chorymi dziećmi, tylko prawdopodobnie dali w łapę urzędasowi od zezwoleń na kwestowanie, toteż natychmiast czmychnęli z Opola i szukaj wiatru w polu.

Nasz kraj ignoruje ważne zalecenia Europejskiego Komitetu ds. Zapobiegania Torturom. Ciągle nierozwiązany jest problem pobić przez policję. Raport: Policja w Polsce bije i to ukrywa

Pan ma ciągle jakieś koszmarne kłopoty.

– W PRL-u albo w dzisiejszej Rosji dostałbym tak, że prościutko z komisariatu sam bym poleciał do fryzjera. Ale w odróżnieniu od niewinnego z Olsztyna należę do kasty uprzywilejowanych, zawsze mam asa w rękawie i to ja decyduję, kiedy zaczynam krzyczeć: „Obywatelu poruczniku, bije pan wybitnego pisarza!”, albo: „Ręka, którą pan wykręca, napisała wiersze warte sto tysięcy złotych!”. Mam też mimo wszystko satysfakcję, kiedy uda mi się oczyścić miasto z wyłudzaczy pieniędzy albo pokonać państwową machinę niesprawiedliwości lub paru bandziorów naraz, choć trochę żal, że pokonuję ich inteligencją, a nie w walce wręcz.

No, w każdym razie doceniam, że włosy są jednym z moich testów na prawdziwe oblicze tzw. demokracji.

Dlaczego „tak zwanej”?

– Bo demokracja to władza ludu, a władza należy dziś do polityków tyle mających wspólnego z ludem, ile krwiopijca z żywicielem. Głównym narzędziem uprzedmiotowienia człowieka nie jest jawna, brutalna represja, w każdym razie nie od niej się zaczyna. Na początku są różne rodzaje standaryzacji: uniformizacja, formatowanie, numerowanie. I dopiero jak ktoś nie przejdzie pozytywnie przez tę „preselekcję”, jeśli ma w sobie coś wyjątkowego, np. dziwne włosy, numer złożony z samych siódemek albo imię i nazwisko takie samo jak ktoś inny, system bierze go na cel. Sam system, nie żaden zły generał w czarnych okularach czy policjant z pałą, który ewentualnie może przyjść później. Państwo jest tak zaprogramowane, że im więcej masz cech nietypowych, im bardziej nie pasujesz do ramek, tym bardziej ono jest opresyjne.

To pan musi tej opresji doświadczać permanentnie.– A owszem. Dowiedziałem się niedawno, że osiem lat temu zostałem skazany prawomocnym wyrokiem sądowym za niezapłacenie rachunków telefonicznych, które zapłaciłem czternaście lat temu.Z powodu pomyłki ma pan wyrok?!– O ile pomyłka celowa nadal jest pomyłką. Sprawa jest z pozoru prosta: w 2001 roku używałem telefonu i płaciłem za niego rachunki, podobnie jak wielu innych moich rodaków. Ale system stworzony z myślą nie o mnie, tylko o przestępcach i windykatorach, wyłapał u mnie coś nietypowego. Na 99 proc. chodzi o to, że od 20 lat korzystam ze skrytki pocztowej jako adresu do korespondencji.I co z tego?– Istnieje i świetnie funkcjonuje bardzo skomplikowana sieć przepisów, która nie tylko umożliwia działającym wspólnie i w porozumieniu windykatorowi, sądowi i urzędowi skarbowemu okradzenie człowieka, ale wręcz zabrania im poinformowania go o tym, by nie mógł zaprotestować – wystarczy, że człowiek korzysta ze skrytki pocztowej jak ja. Działa to tak: windykator pozywa mnie do sądu i podaje sądowi adres, o którym wie, że mnie pod nim nie ma, a w każdym razie, że nie odbieram tam korespondencji.Nie odbiera pan korespondencji ze skrytki? Przecież wysłałam panu książkę i doszła.

– To jest mój adres korespondencyjny, on też widnieje na umowie z Polkomtelem z 2001 r. Opłacam na poczcie tzw. usługę dosyłania i na ten adres korespondencyjny są mi też od dawna przesyłane listy, jeśli przyjdą na byłe miejsce zamieszkania. Ale z jakichś powodów poczcie nie wolno dosyłać w ten sposób korespondencji z sądu. Nie wiedziałem o tym, za to windykatorek wiedział. Zatem to na ten stary adres zamieszkania sąd wysyła mi wezwanie na rozprawę, a ponieważ mnie pod tym adresem nie ma, poczta zaś pism sądowych nie dosyła, nic nie wiem o tym wezwaniu. Wtedy sąd ustanawia dla mnie – he, he, he – kuratora. I odbywa się rozprawa sądowa, podczas której sąd skazuje mnie na zapłacenie rachunku, który zapłaciłem czternaście lat temu, do tego dolicza mi różne takie drobiazgi jak odsetki ustawowe, siedem stów za koszty procesu i sześć stów jako koszty „zastępstwa procesowego” – nie wiem, co to jest, ale pewnie chodzi o kuratorka, który pierdział w stołek podczas rozprawy. Tę kasę trzeba mi ukraść, ale nie można się zdradzić, że zna się mój adres. Na szczęście jest system, do którego można wprowadzić moje dane. A system zadziała perfekcyjnie: zlokalizuje mnie w Opolu, ale mnie nie powiadomi, za to wskaże odpowiedniego komornika, komornik zlokalizuje mój urząd skarbowy, urząd skarbowy wskaże komornikowi numer mojego konta i jesteśmy w domu. Nie uwierzy mi pani, ale do dzisiaj nie udało mi się wyprosić informacji, powtarzam: informacji, o tzw. zajęciu komorniczym ani w urzędzie skarbowym, ani w banku PKO BP! Ja bym w ogóle nie wiedział ani że jestem skazany prawomocnym wyrokiem, ani że urząd skarbowy mnie okrada, ani że na koncie bankowym mam komornika.

Ale pan wie.

– Przypadkiem się dowiedziałem, że na adres, pod którym mnie nie ma, było jakieś pismo z urzędu skarbowego, więc się zainteresowałem i tylko prywatnie, nieoficjalnymi kanałami wydobyłem z urzędu skarbowego informację, o co z grubsza chodzi. Domyślam się, że istnieje przepis zabraniający urzędowi skarbowemu udzielenia mi takiej informacji. Podejrzewam ten, który mówi, że nieodebraną przez podatnika korespondencję uważa się za doręczoną. Podkreślam: nie „traktuje się jak” doręczoną, ale „uważa się za” doręczoną. Prawdopodobnie w myśl prawa korespondencja, której mi nie doręczono, została mi doręczona, dlatego urząd nie ma prawnych podstaw do ponownego udostępniania mi informacji, która została mi doręczona na piśmie, aczkolwiek było to doręczenie polegające na niedoręczeniu.

Jedynie w działaniu banku wyszło na jaw coś, jakby luka w systemie, ale pani kierownik Beata Gądek z oddziału PKO BP w Opolu załatała ją chałupniczo. Bo bank nie poinformował mnie o zajętości komorniczej, czy jak to się tam nazywa, ale zacząłem coś podejrzewać, więc pofatygowałem się do banku i pytam. A wtedy pani kierownik Gądek prosi mnie o zadanie tego pytania na piśmie, wręcza mi wizytówkę i mówi, że może być mailem. No to wracam do domu i piszę do niej mail z zapytaniem, czy na moim koncie siedzi albo siedział komornik. Mija kilka miesięcy i dzwonię do pani kierownik Gądek z zapytaniem, dlaczego nie dostałem odpowiedzi na moje zapytanie. Wtedy ona sprawdza swój system i mówi, że nie dostała zapytania, i prosi o ponowne przesłanie go. Wtedy ja się lekko wkurwiam i zaczynam drążyć temat i wtedy okazuje się, że pani kierownik Gądek dała mi wizytówkę z literówką w adresie elektronicznym. Wtedy ja ponownie zwracam się z zapytaniem, już na prawidłowy adres, bez literówki. Wtedy pani kierownik Gądek odpowiada mi pisemnie, że udzielenie mi takiej informacji wymaga opłaty w wysokości dwudziestu złotych i czy ja się zgadzam ją uiścić.

Jedna firma i jedno życie. Przez naliczony przed laty podatek stracili przedsiębiorstwo, dom i cały majątek. Po 18 latach walki z sądami i fiskusem współwłaścicielka firmy popełniła samobójstwo

Stop!

– Tak, widzę, jakim wzrokiem pani na mnie patrzy. Ja też się uważałem za paranoika, jak ta bohaterka z kryminału Agathy Christie ze zniknięciem starszej pani w pociągu, kiedy cały pociąg twierdził, że nie było tu żadnej starszej pani. Ale potem bohaterka znalazła napis na szybie uczyniony ręką starszej pani i ja też mam takie napisy na szybie: mam wizytówkę pani kierownik z błędem, nagrania rozmów telefonicznych i korespondencję z urzędem skarbowym, w której zapytuję, dlaczego urząd wysyła do mnie pisma na błędny adres, a urząd odpowiada mi, że w związku z moim zapytaniem informuje mnie, że wprowadził do systemu mój właściwy adres i żebym się nie martwił. Mam też pismo od samej przewodniczącej sądu w Nidzicy, bo jak się dowiedziałem, że jestem skazany przez sąd w Nidzicy, w której nigdy nie byłem, to napisałem do tego sądu długie pismo, w którym wyjaśniłem, jak bardzo jestem niewinny, i pytałem, na jakiej podstawie mnie skazano. Muszę zacytować dwa pierwsze zdania odpowiedzi.

My o poezji mamy rozmawiać!

– To właśnie będzie poezja, tylko trochę awangardowa! Przewodnicząca sądu w Nidzicy Elżbieta Gembicka, ta sama, która wydała na mnie wyrok parę lat wcześniej, napisała niesłusznie skazanemu przez siebie człowiekowi: „Uprzejmie informuję, iż na skutek pozwu wniesionego przez powoda Agis sp. z o.o. w Nidzicy, która na podstawie umowy cesji nabyła wierzytelność od Kancelarii Auctus sp. z o.o., która z kolei nabyła ją od Polkomtel S.A. z siedzibą w Warszawie, wszczęto postępowanie w postępowaniu upominawczym o zapłatę kwoty 3796,89 zł od pozwanego Jacka Podsiadło. Jako podstawę wytoczenia powództwa przed Sądem Rejonowym w Nidzicy powód podał art. 34 kpc i 488 kpc, zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego z dnia 14 lutego 2002 roku/ OSNC2002/11/31, jako siedzibę nabywcy wierzytelności”.

Nic nie rozumiem.

– Wykorzystywanie przez wymiar sprawiedliwości bełkotu prawniczego to byłby w ogóle temat na osobną rozmowę, w każdym razie system używa go tak samo, jak używa się gwar przestępczych: jako języka dla wtajemniczonych. Proszę sobie wyobrazić, że jestem bezradnym staruszkiem ze wsi cierpiącym na sklerozę: jak mogę polemizować z Sądem Najwyższym i z argumentem mówiącym mi, że OSNC2002/11/31? Umarł w butach! Ale tu znów wychodzi ze mnie pewna nietypowość: w odróżnieniu od większości Polaków bardzo dobrze rozumiem język polski. Nawet z bełkotu potrafię wyłowić jego sens. I wiem, bez zaglądania do paragrafów, co przewodnicząca Gembicka mi napisała. Otóż poinformowała mnie, że zostałem skazany za to, że windykatorek wskazał jako swoją własną siedzibę dwa artykuły kodeksu postępowania cywilnego. No tak, skróćmy te zdania, a wyłuskamy z nich sens: sąd wszczął postępowanie w postępowaniu upominawczym na podstawie dwóch artykułów kpc wskazanych przez nabywcę wierzytelności jako jego siedziba.

Przepraszam, dalej nie rozumiem. Ale sprawa się chyba przedawniła.

– Przedawniła się, lecz sąd o tym nie wiedział.

Jak to nie wiedział?– Widzę, że zaczyna pani dostrzegać, że coś tu nie gra. Ale pani chyba wciąż myśli, że coś nie gra w mojej sprawie, a to nie gra w całym prawie. Przypominam, że prawo zostało stworzone z myślą o przestępcach, a przestępca mógłby wykorzystać fakt przedawnienia do własnych interesów. Dlatego prawo należało uściślić, uszczelnić. Przestępstwo, którego nie popełniłem w 2001 roku, przedawnia się, z tego co wiem, po trzech latach. Sędzia Gembicka skazała mnie w roku 2007. Czy istnieje prawo, które nakładałoby na sędzię Gembicką obowiązek wiedzy, że 2007 minus 2001 daje więcej niż trzy? Nie ma takiego prawa. Sędzia jest od sądzenia, a nie rozwiązywania zagadek matematycznych. A czy istnieje prawo, które nakładałoby obowiązek takiej wiedzy na reprezentującego przed sądem moje interesy mojego kuratora? Też nie. Zgodnie z prawem, żeby sprawę uznać za przedawnioną, to ja musiałbym się stawić przed sądem i powiedzieć: „Dzień dobry, sprawa się przedawniła”. Sędzia Gembicka powiedziałaby wtedy: „Ojejku, rzeczywiście” – i na tym by się skończyło.Co pan zrobi z prawomocnym wyrokiem?– Wydawało mi się, że spotkała mnie niesprawiedliwość, więc jak pierwszy naiwniak opisałem sprawę w piśmie do ministra sprawiedliwości. Potem napisałem do rzecznika praw obywatelskich, bo dowiedziałem się, że Irena Lipowicz, podobnie jak jej poprzednicy, wielokrotnie zwracała ministrowi sprawiedliwości uwagę na powtarzające się sytuacje, kiedy tzw. powód pozywa przed sąd kogoś, kogo nieprawdziwy adres wskazuje sądowi, po czym sąd wydaje wyrok zaoczny, a po nadaniu mu tzw. klauzuli wykonalności powód w cudowny sposób ustala prawdziwy adres pozwanego, jego majątek itd.Odpisali?– Biuro ministra odpisało, że to nie jego sprawa, bo sądy są – he, he, he – niezawisłe, a „kontrola orzeczeń sądowych możliwa jest jedynie w drodze prawnych środków odwoławczych wnoszonych w terminie i w sposób przewidziany przepisami prawa”. I że „organem właściwym” jest prezes sądu, więc biuro przekazuje moją sprawę prezesowi sądu w Olsztynie i żebym oczekiwał odpowiedzi od niego. I tak czekam od sierpnia ubiegłego roku.A biuro rzecznika odpisało, że po pierwsze, rzecznik nie zajmuje się „relacjami między podmiotami prywatnymi”, po drugie, „nie może naruszać niezawisłości sędziowskiej” – he, he, he – a po trzecie, rzecznik może mi pomóc dopiero wtedy, kiedy wyczerpię wszystkie przysługujące mi środki działania.

Tu nie wiem, o jakie środki chodzi, ale w zakończeniu swego niezwykłego, cytowanego już pisma sędzia Gembicka napisała mi, jak mogę się z tymi środkami zapoznać: „Jeśli nie satysfakcjonują Pana powyższe wyjaśnienia, można skorzystać z pomocy prawnej u profesjonalnych pełnomocników celem podjęcia kroków w celu wzruszenia zapadłego prawomocnego wyroku”.

I co teraz?

– Jak to co? Pierdolę taką sprawiedliwość wraz z jej ministerstwem! I proszę mi nie wykropkowywać tego słowa.

To tylko akt wzajemności, bo znalazłem na stronie rzecznika praw obywatelskich odpowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości na jego alarmy: „Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości podtrzymał stanowisko wyrażone w pismach Ministra Sprawiedliwości z dnia 25 czerwca 2009 r. i 26 sierpnia 2009 r. będących odpowiedziami na wcześniejsze wystąpienia Rzecznika w przedmiotowej sprawie. System środków obrony przysługujących stronie postępowania cywilnego w razie doręczenia orzeczenia na niewłaściwy adres jest w pełni wystarczający. Pogląd taki prezentuje także działająca przy Ministrze Sprawiedliwości Komisja Kodyfikacyjna Prawa Cywilnego”. Czyli Ministerstwo Sprawiedliwości pierdoli takich jak ja i ich problemy, a że używa eufemizmów, to nie znaczy, że ja też muszę. Bo nie wiem, czy pani już ogarnia całokształt sytuacji, w jakiej się znalazłem.

Nikogo nie okradłem. Rachunki należne płaciłem. Tymczasem zostałem skazany przez sąd podczas procesu, o którym przez dziewięć lat nie wiedziałem, mimo że przed tym procesem wystarczyło wpisać w Google’a moje imię i nazwisko, a wyskakiwały setki stron, i już na pierwszych z nich podany był mój adres, zarówno mailowy, jak i taki tradycyjny, również adresy moich wydawców i innych pracodawców, przez których bez problemu można było się ze mną skontaktować. Dopiero po latach dowiedziałem się o tym wyroku, i to tylko dzięki własnym dociekaniom, nikt mnie o nim nie chciał oficjalnie zawiadomić nawet wtedy, kiedy tego żądałem! W efekcie muszę zapłacić nie tylko fikcyjny dług, który spuchł przez lata, ale też moim zaocznym reprezentantom za to, że nie działali w moim interesie i w interesie prawa, choć mieli taki obowiązek. Jeśli zaś nie godzę się na taką niesprawiedliwość, muszę zatrudnić profesjonalnego prawnika. Nawet gdybym chciał, to nie mógłbym, bo za prowadzenie sprawy podważenia prawomocnego wyroku musiałbym bulić miesiącami grubą kasę, a kasy już mnie pozbawiono, bo nie tylko urząd skarbowy ukradł mi pieniądze, ale też komornik odciął mnie od wszystkich nielicznych źródeł dochodu, porozsyłał pisma pod wszystkie adresy, jakie dostał od urzędu skarbowego, że gdybym tam coś zarobił, to mają kasę przekazywać jemu, zresztą i tak wlazł mi na konto. I od roku moje życie się sypie, dzieci głodne, depresja, niezdolność do pracy, bo trudno pisać wiersze albo prowadzić radio, kiedy ma się na głowie etat związany z tą kołomyją bezsensownych korespondencji z idiotami, przegryzaniem się przez niezliczone paragrafy itp.

Dzięki Bogu, że pan dostanie nagrodę. 100 tysięcy!

– A gdybym jej nie dostał? A gdybym był tamtym bezradnym staruszkiem ze sklerozą? Dlatego bardzo się cieszę, że mogę o tym opowiedzieć i rzecz upublicznić. Bo jestem poetą i nie mam zamiaru spędzić reszty życia na udowadnianiu, że płacę rachunki telefoniczne. Ale wspaniałomyślnie dam państwu polskiemu jeszcze jedną szansę. Jeśli teraz się zgłosi jakiś „organ właściwy”, dam mu możliwość naprawienia szkód. Będzie z tym trochę roboty, bo trzeba będzie ukarać niezawisłych sędziów, napisać mnóstwo przeprosin i wyjaśnień dla ludzi ze świata kultury, wobec których komornik mnie zniesławił itp. A jeśli państwo polskie ostatecznie mnie oleje, to podobnie jak Ministerstwo Sprawiedliwości może liczyć na wzajemność.

Pan wierzy, że „państwo polskie” pana wysłucha i zatrzęsie biurokratycznym kolosem?

– Wysłuchać mnie musi. Być może zatrzęsie się samo, natomiast ja nim nie wstrząsnę, bo nie mam natury buntownika społecznego. Choć uważam je za twór podły i wstrętny, nie walczę z państwem. Jeśli obywateli bawią te igrzyska raz na cztery lata i wyścigi, kto jest głupszy: pan Pomidor czy pan Burak, to proszę bardzo, życzę dobrej zabawy, nie moja działka. Ja tymczasem wiersze będę pisał, czasem sobie powtórzę za Słonimskim: „Bardzo proszę pamiętać, że ja byłem przeciw”, i tyle. Ale ponieważ państwo jest totalne, nie pozwala tak po prostu pisać wierszy i płacić rachunków telefonicznych. Cały system prawny, ta przerażająca ilość regulacji obowiązujących każdego, powstała z myślą nie o poetach, tylko o złoczyńcach i idiotach. I ktoś, kto złoczyńcą nie jest, na każdym kroku musi to udowadniać, a ktoś, kto nie jest idiotą, musi udawać, że jest. Oczywiście totalitaryzm kiedyś i totalitaryzm dzisiaj to nie jest to samo. Mamy więcej swobody, a mechanizmy totalnej machiny są lepiej poukrywane, ze zniewolenia często sami sobie nie zdajemy sprawy. Opresyjność i totalitarność polegają też na tym, że wdzierają się wszędzie, nie zostawiają żadnych nisz, w których można normalnie żyć i działać.

Sześć lat temu rozmawialiśmy o pieniądzach. Wylali pana z roboty, czym pan się specjalnie nie przejął. Ani tym, że ma 175 zł na miesiąc, bo zawsze wpadała niespodziewanie jakaś kasa. Przez te pięć lat tak to działało, że miał pan nóż na gardle, a los dawał?

– Mówiliśmy o stałych dochodach, które obecnie wynoszą u mnie zero, a to, z czego żyję, to dochody niestałe, kasa z nieba. W tym względzie nic się u mnie nie zmieniło. Dowiedziałem się za to, że nie jestem sam. Ostatnio rozmawiałem z dwojgiem pisarzy, którzy mimochodem wyznali mi to samo: że gdyby nie nagrody, które od czasu do czasu dostają, to nie wiedzą, jak by związali koniec z końcem. I nie są to żadni outsiderzy mojego pokroju, tylko pisarze dostojni, uznani, z papierami, poza pisaniem przez całe życie pracujący na naukowych albo innych etatach.

A pamięta pani, jak Robert Brylewski ogłosił w sieci, że nie ma na śniadanie? Robert Brylewski! Jakbym był ministrem kultury w tym czasie, to chyba bym od razu samobója strzelił. Ale minister Zdrojewski wolał się zajmować mózgojebstwem w rodzaju zmuszania prywatnych rozgłośni radiowych do puszczania polskich piosenek w ilości określonej procentowo.

Napisałeś książkę? Pożyjesz 100 dni. Z czego utrzymują się pisarze

Zdaje się jednak, że teraz nóż był. No bo komornik i założenie wydawnictwa.– To są sytuacje, kiedy do gardła jeszcze daleko. Brak pieniędzy na rozkręcenie jakiegoś biznesiku to nie to samo, co brak pieniędzy na chleb.Przez całe życie nie chciało mi się chodzić do pracy i zostałem poetą, czyli chałupniczym wytwórcą dóbr, którymi zainteresowanych jest 500 osób, i liczba ta ciągle spada, więc nie mam do nikogo pretensji, że nie zarabiam kroci. Ale pretensje się zaczynają, kiedy z tego mojego byle czego się mnie okrada.Artysta jest bytem, którego nowoczesne państwo nie przewidziało, który stoi w sprzeczności ze skomplikowanym systemem uregulowań, bo sam w sobie jest nieuregulowany, wręcz bierze się ze swoistego rozregulowania. Co jakiś czas wychodzi szydło z worka: Krzysztof Krawczyk daje ogłoszenie, że poszukuje świadków potwierdzających, iż był słowikiem PRL-u, bo chce dostać emeryturę, Krystyna Janda ogłasza, że nie rozumie treści rachunków, które opłaca, pisarka, której nazwiska nie pamiętam, płacze, że dostała siedem tysięcy za półtora roku pracy itd. To dopiero pół biedy, akurat ci artyści nie zginą, państwo im pomoże.Kawafis sto lat temu przepięknie podzielił ludzi na tych, którzy w godzinie próby mówią światu „wielkie Tak” albo „wielkie Nie” i potem już tylko to „tak” lub „nie” powtarzają. Państwo stwarza dla artystów zastępcze formy, za przeproszeniem, zaspokajania ich potrzeb i ci, którzy powiedzieli „tak”, świetnie sobie poradzą: będą dostawali stypendia, dotacje, nagrody, polecą za granicę za dobre honorarium, wystąpią w telewizji, zostaną członkami ZAiKS-u i moje tantiemy pójdą na ich konto z tytułu jakiejśtam martwej ręki albo obumarłej nogi.„Od razu widać, kto z nich w sobie ma gotowe Tak. Wypowiedziawszy je, coraz wyżej się wspina. Wzrasta i w ludzkiej czci, i w zaufaniu do samego siebie”.– Rzecz jasna, podział Kawafisa przeprowadzony jest grubą kreską i, jak to u wielkiego poety, uczyniony w duchu wyrozumiałości. Kawafis nie mówi, że to źle, że ktoś zyskuje cześć, uznanie i stypendium. Ale trzeba pamiętać, że są artyści, którzy do koryta ze stypendiami i dotacjami się nie dopchają, bo ani nie chcą, ani nie potrafiliby, gdyby chcieli. Bo np. trzeba, żeby się po stypendium zgłosili albo żeby ktoś ich zgłosił.

Dlaczego pan nie chciał na „Tak”? Byłby spokój.

– „Ten, kto powiedział Nie – nie żałuje. Gdyby zapytali go, czy chce je odwołać, nie odwoła. Ale właśnie to Nie – to słuszne Nie – na całe życie go grzebie”.

No to rzeczywiście musi pan uważać.

– Już widzę te komentarze pod naszą rozmową: za 100 tys. zł to ja też się dam pogrzebać. Ale nie jest to już kwestia wyborów, bo wybór został dokonany raz a dobrze. Tak, to raczej zrosło się z moją naturą. W tej luźnej facebookowej wypowiedzi Brylewskiego, która jednak stała się jakimś minimanifestem, najbardziej mnie zasmuciło to, że zatytułował ją „Nie idź tą drogą”. To autocytat, bo w jednej z piosenek śpiewał: „Nie idź tą drogą, którą idą wszyscy, nie idź tą drogą, popatrz, jak oni na tym wyszli”. Czyli pożałował swojego wyboru, za przeproszeniem, „drogi życiowej”. Ja nigdy nie żałowałem i uważam, że wolnością i niezależnością można się obżerać jak kartoflami.

Powiedział pan, że brak pieniędzy pozwala być panu lepszym człowiekiem.

– Toż to dość banalna prawda, a już o poetach to w szczególności wiadomo, że bieda im zawsze sprzyjała. Potwierdzają ją autorytety naukowe, mądrości ludowe, przesłania biblijne. Pieniądze szczęścia nie dają. Syty głodnego nie zrozumie. Błogosławieni ubodzy itd.

I jak pan to błogosławieństwo rozumie?

– Jako wyzwolenie. Wolność ducha. O ile pamiętam, Biblia mówi tak: „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie”. Niedawno przypomniało mi się, że w dzieciństwie rozumiałem tekst kolędy „Bo uboga była” jako „Bo u Boga była”, więc zainteresowałem się etymologią słowa „ubogi”. I dowiedziałem się przy okazji, że biblijni „ubodzy duchem” to nie matołki, jak dziś rozumiemy takie wyrażenie, tylko ludzie wyzbyci pragnienia posiadania, ówcześnie określano tak też żebraków. Rozumiem, że według Biblii tacy łatwiej trafią do nieba. Niedawno przekręciłem to zdanie, napisałem w pewnym opowiadaniu: „Błogosławieni ubodzy, albowiem ich królestwo jest niebieskie”. Już, teraz, tutaj! Najszczęśliwszymi z ludzi, których znam, są ci, którzy nie mają za dużo.

Z banałów to jeszcze mogę przypomnieć, że w dobrobycie człowiek gnuśnieje. Pieniądze pomagają funkcjonować w podróbce świata stworzonej z myślą o ludziach je mających, lecz doskonale izolują człowieka od prawdziwego świata. Próbujemy z ich pomocą uniknąć tzw. problemów życia codziennego, a unikamy samego życia. Bronią nas od złego, ale od dobrego też. Bohaterowie mojej prozy sporo podróżują, a nie ma co kryć, że mają swoje pierwowzory w rzeczywistości. I jak jadą sobie gdzieś, mając akurat kasę na obiad w restauracji i na nocleg w hotelu, to w ich życiu i w mojej fabule nic się nie klei. Dialogi niedobre itd. Ale kiedy jadą bez grosza do Bratysławy i szukają miejsca na nocleg pod gołym niebem, to jedyny nadający się do spania park miejski okazuje się terenem krematorium. Życie staje się bardzo ciekawe. Bohaterowie stają przed licznymi dylematami rozmaitej natury. Albo jedziemy sobie z synem na rowerkach do Rumunii i z powrotem. Człowiek na rowerze pije dużo wody, kilka butli dziennie. Ale dopiero wtedy, kiedy kasa mu się kończy i wdraża plan oszczędnościowy, odkrywa, że zamiast kupować wodę w sklepach, może ją brać od ludzi, ze studni i z kranów. Nagle zawiera liczne przyjaźnie. Wszyscy pragną go bliżej poznać, ugościć, napić się z nim wina. Samo życie.

Muszę zapytać pana o sukces.

– Jestem bardzo szczęśliwy, że mi przyznano nagrodę, jednak o tyle trudno mi o niej mówić w kategorii sukcesu, że to pierwsza nagroda od czasu, jak nagrodził mnie Miłosz 15 lat temu. I to by znaczyło, że co, że przez 15 lat ponosiłem klęski? Z tym się nie zgadzam. Sukces to osiągnięcie czegoś, o czym się marzyło, do czego się dążyło i z czego jest się dumnym, tak? W takim razie Silesius jest takim samym sukcesem jak wygrana w totolotka. Dostaję go za całą swoją twórczość poetycką i nie jest tak, że przez 15 lat uważałem tę twórczość za bazgroły, a teraz odniosłem sukces i dowiedziałem się, że były to utwory genialne. Wartość poezji trudno zmierzyć i każdemu dobremu poecie można przyznać nagrodę i żadnemu też ona się nie należy. Przez 15 lat z nikim się nie ścigałem, z nikim nie przegrałem i teraz z nikim nie wygrałem.

Kilka dni po Silesiusie dostałem inną nagrodę, Kamień, też za całokształt twórczości poetyckiej. Związałem się ostatnio, za sprawą Pawła Próchniaka, z lubelską Bramą Grodzką i organizowanym przez nią festiwalem Miasto Poezji, na którym ten Kamień się wręcza. Nagrywam dla Bramy rozmowy z poetami, tam wydałem swój ostatni tomik, tam co roku jeżdżę robić radiową transmisję z festiwalu i w ogóle coraz bardziej czuję się tam jak w domu. I siłą rzeczy przyglądam się też temu Kamieniowi, ale bardziej jak widz czy czytelnik niż poeta.

I co pan widzi po drugiej stronie? Jakie są pożytki dla społeczeństwa z posiadania poety?

– Nie, nie. Niczego o mnie nie ma w konstytucji i ja nie wiem nic o społeczeństwie. Poetów nie słucha społeczeństwo – pięćset osób z czterdziestu milionów, ile to będzie promili? Jakieś wyrzutki w każdym razie. W tym Lublinie nie dają poecie stu tysięcy, ale na różne sposoby zmuszają do przyjrzenia się jemu i jego twórczości: piszą o nim, dyskutują, uwieczniają jego wiersz na ścianie budynku, taki ogromny mural, zakładają mu stronę internetową I ja tam np. zobaczyłem na nowo i dużo wyraźniej Piotra Matywieckiego, poetę znanego, którego od dawna czytałem, a przynajmniej czytywałem, albo dostrzegłem rys wielkości w postaci Marcina Świetlickiego, który wcześniej był dla mnie Świetlikiem, Świetluchem, kolegą pokoleniowym, no, może nawet nie bardzo antypatycznym, ale nigdy wcześniej nie nazwałbym go wielkim poetą. A tak naprawdę to chyba nie ma większej nagrody dla poety, niż być uważnie czytanym. Ani lepszego pomnika niż wiersz, goły wiersz.

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Dzisiaj nie wiadomo jak być ojcem
Coraz więcej młodych kobiet nie chce chodzić na randki, bo nie mogą się porozumieć z młodymi mężczyznami. Rozmowa z Philipem G. Zimbardo

Żyrandol Donalda Tuska
Wtorek, 16.30 – spotkanie z premierem Czarnogóry Milo Nukanoviciem (oświadczenie dla prasy, godz. 17). Środa, 11.30 – spotkanie z królem Hiszpanii Filipem. A co przewodniczący Tusk robi dla Unii?

Ostatnia szansa dla państwa polskiego
Nikogo nie okradłem. Rachunki należne płaciłem. Tymczasem zostałem skazany przez sąd podczas procesu, o którym przez dziewięć lat nie wiedziałem. Pier… taką sprawiedliwość wraz z jej ministerstwem. Rozmowa z Jackiem Podsiadłą

Meksyk pociąga koguta za grzebień
Trzeba mieć rozum, serce i jaja – wołał do ludzi „El Bronco”. A ci uwierzyli, że chłopski syn wie, jak wyplenić skorumpowanych gliniarzy, bezkarnych gangsterów i ich kumpli, aroganckich polityków

Książę z bajki cię wykończy
Im więcej masz do wyboru, tym bardziej jesteś nieszczęśliwy. Uspokój się i doceń to, co masz. Inaczej zwariujesz. Z prof. Barrym Schwartzem rozmawia Agnieszka Jucewicz

Szwindel Ubera, kant Facebooka
Platformy technologiczne niczego nie tworzą. One pasożytują na tym, co stworzyli inni

Birma. Dramat ludzi Rohingja
Czy to możliwe, by wyznawcy religii uznawanej za najbardziej pokojową dokonywali ludobójstwa na wyznawcach religii „wojowniczej”?

Pięć procent talentu wystarczy – rozmowa z Michaelem Nymanem
Może gdybym urodził się rok wcześniej, imprezowałbym z Mickiem Jaggerem i Marianne Faithfull? Byli na wyciągnięcie ręki… Milena Rachid Chehab rozmawia z kompozytorem, który 27 czerwca wystąpi na Festiwalu Malta w Poznaniu

Śmierć w nowych okularach
Nie mam ciała, nikt mnie nie widzi i unoszę się w powietrzu. Wniosek może być tylko jeden: umarłam i jestem duchem. Dojście do tego stanu zajęło mi dwie minuty, bo tyle przebywam w wirtualnej rzeczywistości

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz