Szydło (23.06.2015)

 

Zbrodnia w Rakowiskach: studenci mieli żądać po 200 tysięcy. Za milczenie?

Anna Gmiterek-Zabłocka, TOK FM, 23.06.2015
Zuzanna M. i Kamil N.

Zuzanna M. i Kamil N. (KWP Lublin)

Jest pierwszy wyrok w sprawie brutalnej zbrodni, do której doszło w grudniu ubiegłego roku w Rakowiskach na Lubelszczyźnie. Skazani to para studentów, którzy mieli pomagać głównym oskarżonym – 18-letniemu Kamilowi i jego dziewczynie, którzy zabili rodziców chłopaka. Studenci, oskarżeni o poplecznictwo, dostali kary więzienia w zawieszeniu i grzywny.

 

Posiedzenie sądu trwało bardzo krótko, bo wyrok był wcześniej uzgodniony z prokuratorem. To rok więzienia w zawieszeniu dla chłopaka i 8 miesięcy – dla dziewczyny. Do tego po kilka tysięcy złotych grzywny i dozór kuratora. Ani Marcina S., ani Lindy M. nie było w sądzie w Lublinie na ogłoszeniu wyroku – byli jedynie ich adwokaci.

Studenci utrudniali postępowanie

Studenci odpowiadali za poplecznictwo, czyli za to, że w okresie od 13 do 14 grudnia 2014 r. w Rakowiskach i Krakowie, działając wspólnie i w porozumieniu, utrudniali postępowanie karne, pomagając Kamilowi N. i Zuzannie M. uniknąć odpowiedzialności karnej.

 

Sąd przyznał, że oboje oskarżeni początkowo nic nie wiedzieli o zbrodni. Zuzanna zaproponowała, żeby za 10 tysięcy zł Marcin S. przewiózł ją na spotkanie autorskie – jako młodą poetkę – do Krakowa. – Oboje zdecydowali się tę propozycję przyjąć mimo, że wydała im się dziwna. Oskarżony rozmawiał w tej sprawie ze swoimi kolegami i opowiadał im o tej, już w tym momencie jego zdaniem dziwnej propozycji – mówiła sędzia Ewa Górska-Wójcik z Sądu Okręgowego w Lublinie.

Gdy dowiedzieli się o zabójstwie, nie pojechali od razu na komisariat

Sąd uzasadniając wyrok zwrócił uwagę, że gdy studenci dowiedzieli się o zabójstwie, nie poszli z tym jednak od razu na policję, ale próbowali negocjować kwotę. Najpierw była mowa o 100 tysiącach złotych, ostatecznie chcieli po 200 tysięcy zł na głowę, ale Zuzanna M., czyli główna oskarżona, się na to nie zgodziła. Marcin i Linda zgłosili się na policję dopiero po rozmowie z ojcem dziewczyny, który ich do tego przekonał.

Sędzia Ewa Górska – Wójcik zatwierdziła wymiar kary zaproponowany przez oskarżonych i uzgodniony z prokuraturą. – Sąd uznał, że wniosek ten zasługuje na uwzględnienie, bowiem okoliczności przestępstwa dokonanego przez oskarżonych nie budzą wątpliwości, a ich postawa wskazuje, że cele postępowania zostaną osiągnięte, bez przeprowadzania rozprawy. Sąd uznał również, iż wymiar kary jest adekwatny zarówno do stopnia zawinienia oskarżonych, jak i do warunków i właściwości osobistych – mówiła sędzia Górska-Wójcik. Jak dodała, oboje oskarżeni są studentami, nie byli karani, prowadzą nienaganny tryb życia.

„Zamykamy sprawę i tyle”

Jak mówi adwokat Grzegorz Antczak, to kończy sprawę, bo wyrok został uzgodniony. – Wyrok nie będzie kwestionowany przez obronę, dlatego, ze został uzgodniony z prokuratorem. Zakładam, że prokuratura też nie będzie apelowała. Po prostu zamykamy w ten sposób sprawę i tyle – mówił adwokat.

Dopiero po tym wyroku, gdy się uprawomocni, sąd będzie mógł wyznaczyć termin pierwszej rozprawy w procesie głównych oskarżonych, pary 18-latków Zuzanny i Kamila, którzy w grudniu ubiegłego roku brutalnie zamordowali rodziców chłopaka. Jak tłumaczyli w trakcie śledztwa, zrobili to, bo rodzice nie akceptowali ich związku.

TOK FM

Wielka wojna lobbingowa o lichwę

  • Sejm RP. Komisja Finansów Publicznych. Nz. zastępca przewodniczącego Komisji Krystyna Skowrońska (gj/awol) PAP/Grzegorz Jakubowski
Za kulisami toczy się wojna o rynek wart 4 mld złotych rocznie. Walczą Provident i Vivus, największa firma udzielająca „chwilówek”. Po obu stronach działają lobbyści, politycy i dziennikarze. 

 

Pomysł wraca pod koniec rządów

 

W grze są wielkie pieniądze, a wojna idzie o kształt tzw. ustawy antylichwiarskiej. W środę odbędzie się w tej sprawie ważne posiedzenie sejmowej komisji finansów publicznych. Ustawa antylichwiarska to jeden ze starych pomysłów PO. Zrodził się, wśród innych pomysłów, w konsekwencji afery Amber Gold. Na lata kwestia przycichła, a teraz wróciła za sprawą kwietniowych zapowiedzi Ewy Kopacz. Rządowy projekt ustawy został zaprezentowany w maju i ekspresowo przeszedł w Sejmie pierwsze czytanie. Regulacje zawarte w projekcie są korzystne dla Providenta i nie podobają się największej firmie od „chwilówek”, czyli ekspansywnie działającemu Vivusowi. Obie strony wytoczyły ciężkie działa i rozpoczęły lobbingową wojnę o kształt prawa – w parlamencie, w mediach, wśród polityków.

 

Mapa wpływów

 

Spójrzmy na mapę wpływów w tym starciu. Dla Providenta pracuje agencja znanego lobbysty Marka Matraszka oraz sieciowa, międzynarodowa firma Edelman. Stronnikiem interesów Providenta jest wpływowa konfederacja biznesowa Lewiatan, której firma udzielająca pożyczek jest członkiem. Po stronie Vivusa gra Radosław Parda, były poseł LPR i przyboczny Romana Giertycha, dziś lobbysta działający w Sejmie. Pijarem Vivusa zajmuje się Marek Bosak, brat byłego posła LPR Krzysztofa, który również był jednym z najbliższych współpracowników Giertycha. Co ciekawe, po tej samej stronie jest krzykliwy osobnik uważający się za dziennikarza, który na co dzień w internecie zachwyca się niemal każdą wypowiedzią Giertycha. Vivusa obsługuje również firma pijarowska Bridge, należąca do byłych dziennikarzy: Piotra Bazylko, Piotra Wysockiego i Igora Janke. Z Vivusem współpracuje też inny znany lobbysta, Andrzej Długosz. W tę wojnę zaangażowani są posłowie, dziennikarze, znani prawnicy…

 

Niedzielna wizyta

 

O nerwowości w całej sprawie niech świadczy następujący fakt: pod koniec tygodnia zaczęliśmy delikatnie wypytywać o tę wojnę. Natychmiast odezwali się do nas przedstawiciele jednej ze stron i już w niedzielę przyjechali do redakcji, by rozmawiać o projekcie ustawy.

 

Sejmowy Lewiatan

 

Ważnym dniem dla tej historii był 9 czerwca. Wtedy w Sejmie odbyła się konferencja pod auspicjami Lewiatana, do którego należy Provident. Na spotkaniu pt. „Nadzór nad działalnością firm pożyczkowych” prezentowano badania przygotowane i opłacone przez… Providenta. Za stołem prezydialnym siedziała Krystyna Skowrońska z PO, szefowa komisji finansów publicznych. – Wstępnie konferencję zaplanowaliśmy na maj, jednak termin uległ zmianie. Jednym z uczestników, jako ekspert, miał być Ryszard Petru. Jednak chwilowo przestał być ekspertem, ponieważ poszedł do polityki. Zastąpił po profesor Witold Orłowski – mówi nam przedstawiciel Providenta. Skowrońska broniła się, że konferencja miała transparentny charakter, bo wszyscy mogli się wypowiedzieć. Jednak niesmak pozostał. Sama przyznała „Gazecie Prawnej”, iż nie wiedziała o Providencie jako zleceniodawcy badań. – Mam o to duży żal do Konfederacji Lewiatan. Powinnam zostać o tym poinformowana – mówiła. Stronnicy Vivusa stawiają zarzut, iż do projektu ustawy przyjmowano wprost te zapisy, które zgłaszał Lewiatan, reprezentujący interesy Providenta. – Są tam też jednak zapisy wprost proponowane przez Vivusa! – bronią się reprezentanci brytyjskiej firmy.

 

Przemielony nakład gazety

 

Sytuacja jest coraz bardziej niesmaczna. Niektórzy posłowie mówią wprost sformułowaniami sączonymi przez pijarowców. Jednej lub drugiej strony. Podobnie jest z prasą. Osoba dobrze znająca kulisy tej pijarowskiej rozgrywki: – Do wydawnictw wpływają oferty finansowe, a sumy idą w setki tysięcy złotych. A potem w tytułach należących do tych wydawców można przeczytać teksty pod tezę. Jedną lub drugą. Kolejny przykład. Nakład jednego z pism został przemielony, bo jednej ze stron nie spodobała się wymowa tekstu i zapłaciła wydawcy za takie rozwiązanie. Inny przykład. Jedna ze stron opłacała dziennikarzom pożyczki u swej konkurencji. Po to, by je brali a potem krytycznie opisywali w tekstach.

 

Warto sobie z tego wszystkiego zdawać sprawę, obserwując proces legislacyjny, gdy niektórzy dziennikarze, eksperci lub politycy mówią, że prawo jest stanowione jedynie dla publicznego interesu.

Kulisy24.pl

Parafianowicz: Kopacz zamiast nowego otwarcia zaoferowała Platformie zamknięcie. Tak się nie da wygrywać

klep, 23.06.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,145400,18189877,video.html?embed=0&autoplay=1
W Poranku Radia TOK FM publicyści ostro sprzeczali się, która z polityczek jest lepsza: Ewa Kopacz czy Beata Szydło. – Jest w polityce czas kobiet, ale to nie czas Ewy Kopacz – mówił Zbigniew Parafianowicz z „Dziennika Gazety Prawnej”.

 

– Kopacz zamiast nowego otwarcia zaoferowała Platformie zamknięcie – mówił Parafianowicz. – Prezentuje się słabo. Czyta z kartek, co chwila za coś przeprasza. Tak się nie da wygrywać. Ludzi, którzy ubolewają, nikt w polityce nie żałuje. Szydło w porównaniu do Kopacz wypada o kilka lig lepiej – wskazywał publicysta.

– Nie porównujmy kobiety, która od ośmiu miesięcy jest szefem dużego środkowoeuropejskiego państwa, i polityczki, której największym osiągnięciem organizacyjnym było do tej pory kierowanie małopolskimi strukturami PiS i przeprowadzenie udanej kampanii – obruszyła się Renata Kim z „Newsweeka”. – Kopacz jest słabym premierem dużego środkowoeuropejskiego państwa – odparował Parafianowicz.

 

Zobacz także

TOK FM

Ryszard Petru krytykuje Szydło za rozrzutność: Spełnienie jej obietnic przyniosłoby nam taką sytuację jak w Grecji

Ryszard Petru krytykuję Beatę Szydło za nieodpowiedzialne wypowiedzi w sprawie kryzysu greckiego.
Ryszard Petru krytykuję Beatę Szydło za nieodpowiedzialne wypowiedzi w sprawie kryzysu greckiego. Fot. Facebook.com/PetruRyszard

Ryszard Petru nie tylko jako lider ugrupowania politycznego, ale też ekonomista ostro skrytykował poniedziałkowe wypowiedzi Beaty Szydło oraz premier Kopacz w sprawie kryzysu w Grecji. Kandydatce Prawa i Sprawiedliwości wypomniał przy okazji zbyt rozrzutne obietnice. – Gdyby zrealizować część jej obietnic, mielibyśmy Grecję w Polsce – przekonywał.

„Szydło jest nieodpowiedzialna”
Ryszard Petru zarzucił również Beacie Szydło, iż oszukała Polaków mówiąc, że realizacja obietnic Tuska w sprawie wejścia Polski do strefy euro spowodowałaby, że dziś sytuacja w naszym kraju byłaby taka sama, jak w Grecji. – To nie odpowiedzialne, co mówi pani Szydło – przekonywał w programie „Świat” lider NowoczesnejPL.

Równie ostro ocenił słowa Ewy Kopacz, którą skrytykował z kolei za fałszywe przekonywanie Polaków, że wszystko jest pod kontrolą. Przekonywał, że kryzys grecki może się mocno odbić również na nas. Zdaniem ekonomisty, złoty i tak osłabił się wobec euro, a ewentualne wyjście Grecji ze strefy oznacza panikę i niepewność na europejskich rynkach. – W Polskę to uderza, bo nikt nie jest przygotowany na euro za 4,50 zł czy franka szwajcarskiego kosztującego 4,30 zł – ocenił w TVN24 BiŚ.

RYSZARD PETRU

Gdyby wszystko było pod kontrolą to Grecja już dawno zostałaby wyrzucona z eurolandu za to, że nie realizuje planów, które zapowiedziała. Czytaj więcej

Kopacz – zarządzana z Brukseli, Szydło – z Żoliborza
Petru przestrzegał, że sytuacja jest niepewna, a obie panie wypowiadają się na jej temat bardzo nieprecyzyjnie. Niepotrzebnie i nieodpowiedzialnie wprowadzają Polaków w błąd.

Przypomniał również słowa, które padły w poniedziałkowym Kontrwywiadzie RMF FM o tym, iż obie nie są samodzielne. Ewa Kopacz jest – zdaniem szefa NowoczesnejPL – zarządzana z Brukseli, a Beata Szydło, jeśli zostanie premierem – z Żoliborza. Taka niesamodzielność nie wróży nic dobrego.

Źródło: TVN24bis.pl

naTemat.pl

Tomasz Kamiński: Granice ignorancji premiera RP

23.06.2015

O autorze libertepl

avatar

Liberté! to niezależny liberalny magazyn  www.liberte.pl/

Do niedawna za przykład największego ignoranta wśród polskich polityków miałem Dariusza Jońskiego z SLD, który zapytany o datę wybuchu Powstania Warszawskiego umiejscowił ją w 1988 roku. Teraz moim numerem jeden jest Beata Szydło – kandydatka na premiera RP z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Na pytanie o datę wejścia Polski do Unii Europejskiej, najpierw szukała jej w latach 80-tych ubiegłego wieku, a potem wypaliła, że był to rok 1992. Kompromitację posła Jońskiego można potraktować jako smutną, ale jednak relatywnie niegroźną ilustrację stanu polskich elit politycznych. Blamaż osoby, która za moment może być najważniejszym politykiem w naszych państwie, wydaje się być problemem znacznie poważniejszym.Film z udziałem kandydatki na premiera obejrzałem w dniu, w którym układałem egzamin dla studentów uczęszczających na moje wykłady z integracji europejskiej. Od lat stosuje zasadę, że pierwsze pytanie ma charakter sprawdzający opanowanie podstawowych faktów. Studenci nazywają to „fastkillem”: nie odpowiesz, to dostajesz dwóje. Najczęściej pytam o podstawowe instytucje unijne lub proszę o wskazanie krajów członkowskich Unii. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać o datę wstąpienia Polski do UE, bo wydawało mi się, że będzie to pytanie zbyt proste.

Co roku wśród studentów znajdują się osoby, których spotyka taka „szybka śmierć” i otrzymują dwóje. Z reguły tłumaczą się, że to tylko „wpadka”, a tak naprawdę są bardzo dobrze przygotowani do egzaminu. Nigdy jeszcze nie okazało się to prawdą. Tego typu „wpadki” na poprawkach okazują się świadectwem olbrzymich braków w wiedzy ogólnej, które często świadczą o nieprzygotowaniu do studiowania w ogóle, a nie tylko do jednego egzaminu.

O czym świadczy blamaż Beaty Szydło? Przyznam szczerze, że jego wytłumaczenie sprawia mi spore trudności. Gdyby pomyliła się o rok, albo dwa lata, to mógłbym jej występ zakwalifikować w kategoriach „wpadki”. Sam miewam kłopoty z zapamiętywaniem dat, w szczególności tych dziennych – jest więc we mnie sporo wyrozumiałości. Trudno jednak jako „wpadkę” traktować udzielenie odpowiedzi, którą jako żywo przypomina mi kompromitację jednego ze studentów, który poproszony o wskazanie na mapie świata Japonii uparcie szukał jej w Afryce.

Posłanka Szydło jest osobą dojrzałą, która lata 80-te i 90-te ubiegłego wieku pamięta za swojego dorosłego życia, a nie z książek, czy opowieści rodziców. Doskonale powinna też pamiętać, że w roku 1992 nasz kraj dopiero odbudowywał się ze zgliszczy po PRL-u, a hasło „Polska w ruinie” nie było takim nonsensem jakim jest dzisiaj. O wejściu do UE nie mogło być wtedy mowy. Również dlatego, że nawet „Unii Europejskiej” oficjalnie wtedy nie było. Nazwa pojawiła się dopiero po wejściu w życie Traktatu z Maastricht, w roku 1993.

Nie wymagam od premiera żeby znał zawiłości historii Unii, choć ułatwia to sprawne funkcjonowanie w Brukseli. Bezwzględnie jednak od osoby na tym stanowisku należy wymagać znajomości podstawowych faktów z najnowszej historii własnego kraju i szerokiej wiedzy ogólnej. Sprawując urząd premiera codziennie przecież trzeba wyrabiać sobie opinie w trudnych i często bardzo odległych od siebie sprawach. Ministrowie mają komfort zajmowania się sprawami jednego resortu, ale premier musi rozumieć całość spraw państwowych. Czy Beata Szydło, gubiąca się w sprawach podstawowych faktów z historii Polski, da radę zarządzać całym państwem? Gdzie sięgają granice jej niekompetencji? Czy mamy pewność, że wie kiedy zakończyła się II wojna światowa i kto w niej z kim walczył? Jaką głupotę trzeba powiedzieć, żeby zostać zdyskwalifikowanym z walki o najwyższe stanowiska państwowe?

Nie mam złudzeń, że większość Polaków przejdzie do porządku dziennego nad problemem ignorancji kandydatki na premiera. Nie wiedza się przecież liczy w oczach wyborców, tylko „gładka gadka” i umiejętność gry na ludzkich emocjach (często tych złych), a jeśli słowa polityka przeczą faktom, tym gorzej dla faktów. Tak to działa niemal na całym świecie i nie ma sensu obrażać się na rzeczywistość. Ileż „wpadek” zaliczył George W. Bush, a jednak był dwukrotnie wybierany prezydentem supermocarstwa.  U mnie jednak Beata Szydło dostaje „fastkilla” i rekomendację, żeby zajęła się jakąś inną robotą niż rządzenie Polską.  Wygląda na to, że do formatu Mazowieckiego, Buzka, Tuska, czy nawet Kaczyńskiego, zbyt dużo jej brakuje.

P.S. Jeśli już jednak faktycznie zostanie premierem to bardzo chciałbym żeby się okazało, iż moja ocena jej osoby była pochopna i nietrafna, a sama „wpadka” zupełnie bez znaczenia.

TOK FM

Joński: Wyciągnęliśmy dłoń do Napieralskiego. Mam nadzieję, że będzie umiał się zachować i nie zbuduje nic obok

Dariusz Joński, rzecznik SLD przekonuje, że tym razem lewica jest zdeterminowana by się dogadać.
Dariusz Joński, rzecznik SLD przekonuje, że tym razem lewica jest zdeterminowana by się dogadać. Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Lewica zdaje się być zdeterminowana jak nigdy, by się porozumieć. – Mówimy „nie ma wroga na lewicy”. Wszystkie wcześniejsze urazy i ambicje na bok, budujemy porozumienie i wszyscy tego chcą – mówi w „Bez autoryzacji” Dariusz Joński, rzecznik SLD.

Rozmowy zjednoczeniowe idą w dobrym kierunku czy już pojawiają się problemy, które cały ten proces mogą wykoleić?

Mam nadzieję, że żadne problemy nam nie przeszkodzą w budowaniu szerokiego porozumienia na lewicy. Mam wrażenie, że pierwszy raz od wielu lat jest szansa, by ludzie lewicy, którzy często mieli zbyt wybujałe ambicje, odłożyli to na bok, na półkę i rozmawiali. Teraz, co istotne, przygotowujemy minimum programowe. Nie zaczynamy od list czy nazwy, ale tego, co najważniejsze.

Mamy dwie centroprawicowe kandydatki na premiera: panią Kopacz i panią Szydło i chcemy, by lewica wystawiła kandydata lub kandydatkę, która pokaże inną wizję Polski: prospołeczną, socjalną. Mam nadzieję, że to będzie finał: najpierw program, później listy, nazwa i na końcu kandydat bądź kandydatka, która prowadzi nasze porozumienie. Mam ogromną nadzieję, że to się idzie.

Wszystko idzie w dobrym kierunku, choć przez lata to się nie udawało, a teraz mamy na to tylko dwa tygodnie. Musimy te sprawy osobowe i programowe szybko zamknąć, ale po tych spotkaniach, po rozmowach z osobami, które stały obok SLD i się przyglądały, a teraz przyszły, jestem mocno podbudowany. Jestem przekonany, że lewica pokaże w tych wyborach alternatywę.

Przypominam sobie jak mieliście zacząć współpracę z Twoim Ruchem, były spotkania, uściski dłoni Millera i Palikota, a na końcu wszystko zablokowali szefowie regionów SLD. Teraz tego nie zrobią?

W ostatnią sobotę mieliśmy Zarząd Krajowy SLD poświęcony pierwszemu spotkaniu w OPZZ. On dał zielone światło dla budowania tego porozumienia i to jasny sygnał, że SLD chce zrobić krok do przodu razem z tą grupą stowarzyszeń. Wygrywaliśmy tylko wtedy, kiedy byliśmy zjednoczeni. Mamy tego świadomość.

Jest po raz pierwszy szansa na mocne porozumienie lewicy i ono jest potrzebne. W Łodzi, skąd pochodzę, spotykam się codziennie z problemami ludzi, tam bezrobocie jest wyższe niż w Warszawie czy w Krakowie. Oni chcą, żebyśmy byli razem, chcą wspólnej listy i mogę obiecać, że jako SLD zrobimy wszystko, by do tego doprowadzić.

Cieszę się, że to idzie w dobrym kierunku. Kolejne spotkanie w czwartek, następne w poniedziałek. Te rozmowy programowe się toczą i widać już, że idziemy w kierunku programu opartego na sprawach gospodarczych i społecznych, pracy, zdrowiu, ale też nowoczesne państwo się pojawia. Jestem zbudowany i przekonany, że nam się to po prostu uda.

Paweł Piskorski mówił w „Bez autoryzacji”, że chcecie tak długo przeciągać negocjacje, by inni nie zdążyli się przygotować do samodzielnego startu, a później zerwać je i zaoferować lewicy start z waszych list na waszych warunkach.

Może pan Piskorski, który jest liberałem, chce podzielonej, skłóconej lewicy, ale to się nie wydarzy. Rozumiem, że pan Piskorski jest specem od wszystkich partii, choć nie wiem w której dzisiaj jest, ale chcę powiedzieć, że wszystkim nam zależy na porozumieniu. Cieszę się, że wszyscy – także ci, którzy mieli jakieś dawne urazy – zrozumieli, że teraz jest na to czas.

Na razie chcemy iść razem do wyborów, a co później to zobaczymy. Chcemy doprowadzić do tego, by ludzie lewicy nie zostawali w domach. By poszli i zagłosowali na wspólną listę. W poprzednich wyborach nie zawsze tak było, bo byli na nas wkurzeni. Czas wyciągnąć wnioski, teraz to robimy.

Złagodzono karę dla Grzegorza Napieralskiego, on nie powołał nowej partii, choć to zapowiadano. Czy to znaczy, że on i Andrzej Rozenek też usiądą przy tym stole lewicy?

Mówimy „nie ma wroga na lewicy”. Wszystkie wcześniejsze urazy i ambicje na bok, budujemy porozumienie i wszyscy tego chcą. Także ci, którzy próbowali budować coś z boku. Ludzie lewicy oczekują jednej listy i to jest najważniejsze i mam nadzieję, że politycy odłożą na bok swoje ambicje. Musimy powstrzymać prawicę.

Ale ma pan sygnał, że Napieralski i Rozenek pojawią się na kolejnym spotkaniu?

Nie wiem, ale rozumiem, że jeśli Grzegorz Napieralski był wczoraj na posiedzeniu sądu partyjnego, została wyciągnięta do niego dłoń, by nie budował nic obok tego zjednoczenia prawie 30 organizacji, to będzie umiał się zachować. W tej jedności jest siła. A jeśli nie, to będzie znaczyło, że nic nie zrozumiał.

naTemat.pl

SLD zlitowało się nad Napieralskim. Kary złagodzone, może wrócić do kierownictwa. „Akt miłosierdzia”

kk, klep, PAP, 23.06.2015
Grzegorz Napieralski

Grzegorz Napieralski (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

Grzegorz Napieralski został upomniany i może pełnić eksponowane funkcje w SLD – orzekł partyjny sąd. To złagodzenie wcześniejszych decyzji, wedle których polityk był wykluczony przez trzy lata ze sprawowania jakichkolwiek funkcji.

 

Pod koniec marca sąd partyjny SLD orzekł, że Napieralski nie ma prawa przez trzy lata sprawować żadnych funkcji w ugrupowaniu. Była to kara – jak uzasadniano – za krytyczne wypowiedzi pod adresem partii i działanie na jej szkodę. B. liderowi Sojuszu zarzucano, że w swych wypowiedziach oceniał, iż partia nie ma już szans i trzeba zakończyć jej działalność. W kwietniu Napieralski odwołał się od decyzji sądu.

„Sąd drugiej instancji uznał, że Grzegorz Napieralski naruszył zasady, więc dostał upomnienie, ale kara została zmniejszona. Grzegorz Napieralski został przywrócony do funkcji w partii” – powiedział Gawkowski.

Jak tłumaczył się Napieralski?Według niego podczas posiedzenia sądu b. szef Sojuszu zapowiedział, że będzie działał dla dobra Sojuszu, nie będzie m.in. tworzył żadnej nowej formacji. „Nie ma wroga na lewicy, dzisiaj wszyscy budujemy wspólną lewicę. Mam nadzieję, że Grzegorz Napieralski dotrzyma danego słowa, będzie budował wielką, zjednoczoną lewicę i nie będzie jej rozbijał tworzeniem żadnych nowych partii” – zaznaczył Gawkowski.„Akt miłosierdzia”

Nieoficjalnie politycy Sojuszu mówią, że decyzja sądu to „akt miłosierdzia” ze strony obecnego szefa Sojuszu Leszka Millera. Ich zdaniem chodzi o to, by nie ułatwiać Napieralskiemu decyzji o tworzeniu nowej lewicowej formacji. „Mówimy: chcesz coś własnego tworzyć? OK, ale odejdź sam, my cię wyrzucać nie będziemy” – powiedział PAP bliski współpracownik Millera.

Zmiany na lewicy?

W zeszłym tygodniu b. rzecznik Twojego Ruchu (obecnie bezpartyjny) Andrzej Rozenek zapowiadał, że w ten piątek ma powstać nowa lewicowa partia. Miał ją powołać wspólnie z Napieralskim oraz „innymi politykami młodej generacji”. „To ma być socjaldemokracja na wzór skandynawski; formacja spokoju” – mówił Rozenek w Radiu RDC.

Z kolei w zeszłą środę, z inicjatywy OPZZ, spotkali się w Warszawie przedstawiciele kilkunastu partii i ruchów lewicowych. W spotkaniu uczestniczyli m.in. Leszek Miller, wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka, nowa współprzewodnicząca Twojego Ruchu Barbara Nowacka i reprezentująca Zielonych posłanka Anna Grodzka. Obradom przewodniczył szef OPZZ Jan Guz. Po zakończeniu rozmów ich uczestnicy rozmów deklarowali wolę współpracy; zdecydowano m.in. o powołaniu zespołu, który miałby wypracować wspólny program lewicy.

W poniedziałek pod przewodnictwem OPZZ rozmowy na temat wspólnego programu w wyborach rozpoczęli przedstawiciele ponad 30 organizacji lewicowych, w tym SLD i TR.

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz