Ka (10.04.15)

 

Katastrofa smoleńska. Przecież wszystko jest jasne

Paweł Wroński (Gazeta Wyborcza), 10.04.2015
Marsz w 5. rocznicę katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu

Marsz w 5. rocznicę katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu (Fot. Krzysztof Miller)

W piątą rocznicę katastrofy Tu-154 Bogdan Rymanowski mówi w „Rzeczpospolitej”, że wciąż nie wiemy, co się stało w Smoleńsku. „Polska” piórem Pawła Siennickiego formułuje tezę, że „wiele pytań tonie w symbolicznej mgle”.
To nieprawda. Katastrofa prezydenckiego tupolewa 10 kwietnia 2010 r. należy do bardzo dobrze udokumentowanych katastrof. Zachowała się dokumentacja, czarne skrzynki – te z odsłuchami z kabiny, które są w Rosji, i te z zapisem działania mechanizmów samolotu, które są w Polsce. Wiemy, jakie decyzje wydano, jakich nie wydano. To nie jest ubiegłoroczny przypadek malezyjskiego Boeinga 777, który zaginął na Pacyfiku.

Niemal od początku wiadomo, że piloci, próbując wylądować w fatalnych warunkach atmosferycznych, znaleźli się za nisko, że ten lot nie powinien się odbyć, a przy podchodzeniu do lądowania złamano niemal wszystkie reguły bezpieczeństwa. Nie zmieniają tego różnice interpretacyjne zapisów z kokpitu.

Oś politycznego sporu wokół katastrofy smoleńskiej leży gdzie indziej. Chodzi o odpowiedzialność za to, co się stało. Dlaczego 96 osób straciło tam bezsensownie życie. Jeśli przyjmiemy wersję katastrofy, to jej praprzyczyną jest polityczna rywalizacja w rozpoczynającej się kampanii prezydenckiej, pycha, nadgorliwość i niekompetencja, która nakazywała podjęcie nieuzasadnionego ryzyka.

Dlatego potrzebna jest wersja zamachu, rozpadu samolotu w powietrzu, spisku Tuska i Putina oraz sytuowania katastrofy smoleńskiej w wymiarze „narodowej ofiary”.

Te „mgliste”, acz typowe komentarze prasowe wynikają z tchórzostwa sterroryzowanych smoleńską mgłą dziennikarzy, którzy boją się opowiedzieć po stronie prawdy i faktów.

Bogusław Chrabota w „Rzeczpospolitej” w kontekście śledztwa smoleńskiego stawia tradycyjną tezę, że państwo zawiodło. To prawda, państwo zawiodło, szczególnie jego media, które nie potrafią powiedzieć „stop” paranoi i grają w rytm melodii nostalgiczno-bohaterskiej.

Antoni Macierewicz powiedział kiedyś, że polscy piloci lądowali w Smoleńsku bohatersko. Chciałbym żyć w takim państwie, w którym piloci będą zawsze lądowali bezpiecznie. Takie państwo mnie nie zawiedzie.

Zobacz także

wyborcza.pl

Osobne obchody smoleńskie

WOJCIECH KARPIESZUK, MARTYNA ŚMIGIEL, AGATA KONDZIŃSKA mba, 10.04.2015
Wieczorem na Krakowskie Przedmieście w Warszawie kolejny raz wczoraj przyszły setki osób, wiele trzymało biało-czerwone flagi, inni rozciągnęli kilkunastometrową flagę

Wieczorem na Krakowskie Przedmieście w Warszawie kolejny raz wczoraj przyszły setki osób, wiele trzymało biało-czerwone flagi, inni rozciągnęli kilkunastometrową flagę (Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

– Zwyciężymy i Polska będzie Polską – obiecywał Jarosław Kaczyński zebranym przed Pałacem Prezydenckim. Wczoraj trwały tam PiS-owskie obchody piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Równolegle do uroczystości oficjalnych.
Wieńce złożono w Smoleńsku. W asyście Wojska Polskiego symboliczną uroczystość zorganizowano tam na lotnisku wojskowym. W delegacji rządowej byli minister kultury Małgorzata Omilanowska, szef kancelarii premiera Jacek Cichocki, przedstawiciele parlamentu, rodziny ofiar katastrofy. Odmówiono modlitwę ekumeniczną. Trębacz odegrał sygnał „Cisza”.

Lider PiS omija

Kiedy wczoraj między godz. 8 a 9 rano politycy składali wieńce w Sejmie i na Powązkach, na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim układano krzyż ze zniczy. PiS zaczynał swoje obchody.

Przyszło ponad 300 osób, wiele trzymało biało-czerwone flagi, część rozciągnęła kilkunastometrową flagę. Jeszcze inni nieśli transparenty: „Współwinni zbrodni wciąż żyją bezkarnie”, „Brońcie krzyża od Giewontu aż po Bałtyk”, „Putin, oddaj dowody waszej zbrodni”, „Żądamy prawdy”, „Smoleńsk 2010 pamiętamy”. Na ekranie, tuż za rozstawioną sceną, wyświetlono zdjęcie pary prezydenckiej – Marii i Lecha Kaczyńskich.

Czekano na Jarosława Kaczyńskiego, który po mszy w kościele seminaryjnym na Krakowskim Przedmieściu przyszedł pod Pałac, gdzie odczytano nazwiska 96 pasażerów Tu-154 M. Dopiero kiedy zakończyły się oficjalne obchody na Powązkach, lider PiS pojechał tam z wieńcem.

Przed nim na cmentarzu na Powązkach Wojskowych wieńce i znicze przed pomnikiem ofiar katastrofy złożyli prezydent Bronisław Komorowski, premier Ewa Kopacz, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz oraz rodziny ofiar. – Chcę wyrazić nadzieję i przekonanie, że podziały, które stały się udziałem nas wszystkich po katastrofie, będą powoli wygasały – mówił prezydent Komorowski. – Pomnik stanie w miejscu, niedaleko którego odbyła się msza żałobna, która zebrała wszystkie środowiska. Potrzeba dużo czasu i wysiłku, ale mam nadzieję, że wraz z budową pomnika odbudujemy wspólnotę żałoby, która nas wtedy połączyła.

W czwartek Rada Warszawy zdecydowała, przy sprzeciwie PiS, że pomnik pamięci ofiar stanie u zbiegu ulic Focha i Trębackiej, a nie na Krakowskim Przedmieściu.

Również w Świątyni Opatrzności Bożej Jarosław Kaczyński był wczoraj przed państwowymi uroczystościami z udziałem pary prezydenckiej. Złożył kwiaty na grobie ostatniego prezydenta Polski na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, który też zginął pod Smoleńskiem.

Półtorej godziny później odprawiający mszę metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz mówił: – Katastrofę smoleńską trzeba wyjaśnić, na ile to możliwe, i upamiętnić, ale w duchu miłosierdzia, jak uczył zmartwychwstały Chrystus.

Przypomniał, że pięć lat temu w tym samym miejscu modlono się za zmarłych w katastrofie. – To okropne wydarzenie pozbawiło nas 96 wspaniałych Polaków, ludzi nie do zastąpienia, co odczuwamy do dziś. Gromadzimy się, by modlić się za wszystkich, w których życiu ta katastrofa uczyniła pustkę – mówił.

Poinformował, że msza w Świątyni Opatrzności odbyła się z inicjatywy prezydenta Komorowskiego i wdowy po prezydencie Kaczorowskim. – Co roku pilnowała tej mszy i chciała w niej uczestniczyć, także tym razem. Niestety, przebywa w szpitalu i jest w poważnym stanie. Chciała jednak wyrwać się dziś stamtąd, by tu być, ale okazało się to niemożliwe. Dlatego włączam ją w dzisiejszą modlitwę – mówił kardynał.

Kraków, Gdańsk, Warszawa

Na Wawelu kwiaty na grobie rodziców złożyła Marta Kaczyńska. Towarzyszyli jej kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda i szefowa sztabu Beata Szydło. Po południu przyjechali do Warszawy na obchody przed Pałacem.

Dzień wcześniej kwiaty na Wawelu złożył prezydent Komorowski.

W Gdańsku nadano imię Arama Rybickiego jednej ze szkół podstawowych. – Uczcie się od swojego patrona solidności i pracowitości – mówiła premier Kopacz.

Politycy SLD poza oficjalnymi uroczystościami odwiedzali na warszawskich cmentarzach także groby swoich przyjaciół, wybitnych działaczy lewicy: Jerzego Szmajdzińskiego, Jolanty Szymanek-Deresz oraz Izabeli Jarugi-Nowackiej.

Do zobaczenia w wolnej Polsce

Na Krakowskim Przedmieściu w stolicy – jak co roku – namiot rozbili propisowscy Solidarni 2010. Potem zgromadzili się na placu Trzech Krzyży, skąd wyruszyli na Krakowskie Przedmieście z portretami 96 pasażerów Tu-154 M.

Przed Pałacem Prezydenckim zebrało się kilka tysięcy ludzi. Bard i satyryk Jan Pietrzak zaśpiewał swój przebój sprzed lat „Żeby Polska była Polską”. Na pożegnanie zakrzyknął: – Do zobaczenia w wolnej Polsce!

I wtedy na scenę wszedł Jarosław Kaczyński. Nie mówił wprost, że był zamach. Ale sugerował: – Trzeba godnie uczcić prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników. Nie dlatego, że piastowali najwyższe stanowiska państwowe, ale dlatego, że mieli rację. I nie obawiali się w oparciu o tę rację prowadzić polityki. Może dlatego już ich nie ma.

Krytykował władze: „Państwo polskie nie zdało egzaminu”; „dochodzenie przekazano Rosjanom”; „bez protestów znoszono niszczenie dowodów”; „nie zadbano godnie o ciała poległych”.

– A na końcu uznano absurdalne i uwłaczające polskim pilotom wyniki prac komisji Anodiny – mówił lider PiS. – A polska komisja z niewielkimi uwagami te wyniki potwierdziła.

Na te słowa tłum zaczął skandować: – Hańba! Hańba!

Kaczyński postulował „odnowę państwa polskiego”, „odnowę wspólnoty zintegrowanej wokół najpiękniejszych polskich tradycji: niepodległości, wolności, demokracji” oraz by prawda znalazła się „w państwowych dokumentach, pracach historyków, publikacjach, w telewizji, w radiu, w filmach, w internecie (…), w podręcznikach szkolnych i akademickich”.

– Zwyciężymy i Polska będzie Polską – zakończył. Tłum odpowiedział: – Zwyciężymy, zwyciężymy!

Wieczorem Krakowskim Przedmieściem jeszcze raz przeszedł tłum zwolenników PiS, a Jarosław Kaczyński podziękował im za udział w obchodach. Podzielił Kościół, wymieniając kardynała Stanisława Dziwisza, a nie wymieniając kardynała Kazimierza Nycza, który wcześniej odprawił mszę w archikatedrze Jana Chrzciciela. Mszę tę zakłóciły krzyki tłumu: „Chcemy prawdy!”. Wymienił nazwiska kilku dziennikarzy – Tomasza Sakiewicza, Joannę Lichocką i Anitę Gargas. Docenił szefową warszawskiego Klubu „Gazety Polskiej” Anitę Czerwińską.

Dziękował ojcu Tadeuszowi Rydzykowi, bez którego – jak powiedział: „ta sprawa, o którą walczymy, byłaby nie do wygrania”. Wylewnie dziękował też Antoniemu Macierewiczowi, który „wielokrotnie podejmował się działań niemożliwych”, na co tłum wielokrotnie skandował „Antoni, Antoni!”. Uroczystości organizowane przez PiS zakończyły się przed 22.

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Bielizna papieża, czyli „Wiadomości” z Watykanu [SROCZYŃSKI]

Grzegorz Sroczyński, 10.04.2015
Grzegorz Sroczyński

Grzegorz Sroczyński (Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta)

Kraśko prawdopodobnie tak sobie wyobraża swoją nieinteligentną widownię: jako zabobonną masę, która Jana Pawła II chce podziwiać na kolanach i z ustami otwartymi.
Specjalne wydanie „Wiadomości” prosto z Watykanu 2 kwietnia 2015 roku.

Piotr Kraśko: „10 lat temu serce Jana Pawła II przestało bić”. „Oto wspomnienie życia najbardziej niezwykłego człowieka w historii Polski, a bez wątpienia też w historii świata”.

Magdalena Wolińska-Riedi: „Dziś mija 10 lat od chwili, gdy święty Jan Paweł II powrócił do domu ojca”. „Ojciec Święty do końca wypełniał wolę bożą”.

Kraśko: „Wszystko zaczęło się w chwili, gdy Jan Paweł II pojawił się na tym balkonie” (pokazuje balkon). „Papamobile setki razy pokonywało tę trasę, wzdłuż kolumnady” (pokazuje kolumnadę). „W miejscu, gdzie dokonano zamachu, jest teraz Jacek Tacik”.

Jacek Tacik: „Stoję w miejscu, w którym dokładnie 13 maja 1981 roku o 17.17 albo 17.19 znajdował się papamobile i Jan Paweł II. Po mojej lewej stronie stał Mehmet Ali Agca”. „Rano Agca wyszedł z tego hotelu, możemy sobie wyobrazić, że recepcjonista uśmiechnął się do niego i życzył mu dobrego dnia”. „Jan Paweł II cudem przeżył, a to podkoszulek, który miał na sobie” (kamera pokazuje zakrwawiony podkoszulek w gablotce).

Anna Hałas-Michalska: „Biskup Wojtyła zawierzył swoje życie Maryi”. „Ojciec Święty jeździł po całym świecie, walczył z komunizmem i teologią wyzwolenia”.

Maria Stepan: „Najpierw zerwał się wiatr. Duch święty przewracał stronice księgi, wreszcie ją zamknął. Koniec. Koniec pontyfikatu”.

Co się właściwie dzieje? Dlaczego ludzie niespecjalnie pobożni, jadający mięso w piątek, żyjący w wolnych związkach i wielbiący raczej skecze Monty Pythona niż encykliki – a tacy właśnie pracują w zespole „Wiadomości” – po włączeniu kamer udają kogoś innego? „Powrócił do domu ojca”, „zawierzył życie Maryi”… Przecież na co dzień, umiłowani bracia i siostry w dziennikarstwie, takiego języka nie używacie! Więc po co? O Janie Pawle II można zrobić fascynujący materiał bez tego nieznośnego sztafażu. A już zdanie, że Jan Paweł II „walczył z komunizmem i teologią wyzwolenia”, podane bez jakiegokolwiek kontekstu, to jakaś publicystyczna zgroza.

Po tym watykańskim wydaniu ruszył na Facebooku hejt Kraśki i „Wiadomości”. We wpisach czytam, że telewizja chce „podlizać się biskupom” oraz że „biskupi redagują Wiadomości„. Nic bardziej mylnego. „Wiadomości” są, jakie są, nie z powodu klerykalizacji zespołu, serwilizmu wobec Kościoła, tak naprawdę zespół „Wiadomości” ma głęboko gdzieś, co pomyśli Kościół, a do Kraśki nie wydzwania żaden hierarcha. Tym wszystkim nie kręcą biskupi, ale dział reklamy i słupki oglądalności.

Inteligent Przybora zapytany przez „Przekrój”, kogo chce rozśmieszyć „Kabaretem Starszych Panów”, odpowiedział: Stanisława Dygata. Uważał, że robiąc program dla mas, trzeba równać w górę. Inteligent Kraśko odwrotnie – nie chce robić programu dla Dygata, ale dla tzw. przeciętnego widza. Takiego, jaki wyłania się z badań rynku przeprowadzanych kompulsywnie przez wszystkie media. Przeciętnemu widzowi trzeba dostarczyć papkę zmiksowaną z prostych emocji, bo niczego innego nie strawi. Przeciętnemu widzowi nie warto i nie da się wytłumaczyć, co to jest teologia wyzwolenia. Przeciętny widz nie wytrzyma przed telewizorem pięciu minut, jeśli nie zobaczy plamy krwi w zbliżeniu (fakt, zaschniętej, ale za to papieskiej). I przede wszystkim nie zniesie żadnej komplikacji świata, dlatego wszystko trzeba nieustannie upraszczać i banalizować. Inteligent Kraśko prawdopodobnie właśnie tak sobie wyobraża swoją nieinteligentną widownię: jako zabobonną masę, która Jana Pawła II chce podziwiać na kolanach i z ustami otwartymi.

Media na Zachodzie też tę grypę przechodziły. Właśnie zdrowieją. W BBC rozumieją, że przeciętny widz jest znacznie mądrzejszy, niż wynika z badań i pogardliwych opinii speców od infotainmentu. Program naukowy o fizyce kwantowej ma masową widownię, chociaż w zasadzie nie powinien. Dokument o rozliczeniach dyktatury w Indonezji przyciąga ludzi do kina, chociaż trwa dwie godziny i dotyczy odległego kraju. Przeciętnego widza znów interesuje ekonomia, filozofia, społeczeństwo i wielkie pytania o przyszłość Europy, która na naszych oczach przestaje być bezpiecznym miejscem i dramatycznie się zmienia. To dobry czas dla poważnego dziennikarstwa.

W ”Dużym Formacie” czytaj też:

Kopińska wraca do złego sierocińca siostry Bernadetty
W ośrodku były też dziewczynki grzeczne. Ich siostry nie biły do krwi

Jak zszyć Polskę. Grzegorz Szymanik pyta od prawa do lewa
Musimy śpiewać razem piosenki, porozmawiać o Kościuszce. Odczekać całe pokolenie. I się dogadamy

Zdrowaś mario. Bojownicy o legalizację medycznej marihuany
Jakim prawem władza zabrania jakiegoś leczenia, jeśli umierasz w bólu? Rozmowa z Michaelem Corralem, Elizą Walczak i Nerim

Jerzy Antkowiak. Pieszczoch z Mody Polskiej
Gdyby nawet Moda Polska przetrwała, byłaby odgrzewanym kotletem. Wyglądalibyśmy jak Liberace po liftingu. Rozmowa z Jerzym Antkowiakiem

Tajemnica śmierci „Anody”
Ubecy twierdzili, że skoczył z czwartego piętra. Że przeleciał jak wiatr. Rozmowa z Piotrem Lipińskim, autorem książki „Anoda. Kamień na szańcu”

Sowieckie déja vu [FOTOREPORTAŻ]
A mówili: takiej Rosji już rychło nie będzie. Paweł Smoleński o zdjęciach Aleksandra Petrosjana

Świat według Orlińskiego
Stanik Natalii Siwiec, czyli o mediach bardzo szczerze

Zobacz także

wyborcza.pl/duzyformat

Smoleńsk przykrył Katyń. Od pięciu lat pamięta się tylko o katastrofie

.
10.04.2015
Ewa Gruner-Żarnoch

Ewa Gruner-Żarnoch (CEZARY ASZKIEŁOWICZ)

Mówię to z goryczą, choć w tym samolocie byli moi przyjaciele. Ja też miałam nim lecieć – mówi Ewa Gruner-Żarnoch, prezes szczecińskiego stowarzyszenia Katyń
Piąta rocznica katastrofy smoleńskiej „mobilizuje” polityków i rozgrzewa publiczną debatę. Ujawnianie nowej pełniejszej wersji nagrań z kokpitu tupolewa wywołało burzę. Smoleńsk stał się głównym tematem prezydenckiej kampanii wyborczej.

Na drugi plan zeszła 75. rocznica zbrodni katyńskiej. W Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej, 13 kwietnia, odbędą się skromne uroczystości. Na szczecińskim cmentarzu o godz. 16 rozpocznie się Apel Poległych przy Krzyżu Katyńskim.

Rozmowa z Ewą Gruner-Żarnoch

Tomasz Maciejewski: Jaka będzie ta rocznica?

Ewa Gruner-Żarnoch, prezes szczecińskiego stowarzyszenia Katyń: – Taka jak od pięciu lat. Smoleńsk „przykrył” Katyń. Na dodatek w tym roku są wybory, a wtedy politycy chętnie wykorzystują różne rocznicowe uroczystości. Tak było też przed kwietniem 2010. O Rodzinach Katyńskich przypominali sobie przy okazji kampanii. My, katyńczycy, jeździliśmy na groby naszych ojców i braci niemal na kolanach. To były pielgrzymki. Ludzie bardzo życzliwi. Jak jedna wielka rodzina. A politycy? Traktowali to jako wycieczkę. Nawet na cmentarzu staliśmy osobno. Ale uczciwie muszę dodać, że w każdej formacji, w kolejnych rządach mieliśmy też… mamy prawdziwych przyjaciół.

W 2010 roku poleciała pani z oficjalną delegacją.

– Miałam lecieć 10 kwietnia. Ale rozdzwoniły się telefony: Ewa, błagam cię… Ja nie byłem ani razu, ty już kilka razy. Zmiękłam. Oddałam miejsce.

Komu?

– Komu konkretnie, to nie wiem. Biuro Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa informowało mnie, że ponad 30 osób jest na liście rezerwowej. Że chcą jechać. Mój ojciec spoczywa w Charkowie, nie w Katyniu, więc uznałam…

…że mają pierwszeństwo?

– Tak. Ale ostatecznie byłam na uroczystościach z udziałem premierów Tuska i Putina. Zwolniło się miejsce na lot 7 kwietnia.

Jak pani zapamiętała ten dzień?

– Zostaliśmy wspaniale potraktowani. Putin, aż trudno to powiedzieć, rozrzewnił nas. Przemawiał tylko do katyńczyków, dostaliśmy słuchawki z tłumaczeniem. Mówił coś takiego: Stała się straszna rzecz, ale życia przecież nie możemy tym ludziom oddać. Wiem, że rodziny tego nie zapomną. Ci, którzy na Sybir pojechali, też nie zapomną. Ale teraz wspólnie musimy dbać o pamięć, stawiać pomniki, pisać książki itd. Kobiety płakały. Uwierzyliśmy temu diabłu.

A poranek 10 kwietnia?

– Niedowierzanie, rozpacz. Bo tam zginęli nasi najbliżsi przyjaciele, władze stowarzyszenia. Dzień wcześniej z nimi rozmawialiśmy. W hotelu w Warszawie, do późnej nocy. Informacja o śmierci prezydenta, całej delegacji… Brak słów, żeby określić, co czuliśmy, co myśleliśmy. Na początku komunikaty w mediach były takie, że nie wiedziałam, o co chodzi.

Po kilku godzinach wiadomo było już więcej.

– I wtedy byłam przekonana, że do katastrofy ktoś się przyczynił. Że była jakaś ingerencja tamtejszych władz. To była pierwsza myśl. Spowodowana moją historią. Tym że zabili mi ojca. Że ciągle kłamali. I nadal kłamią.

O Katyniu czy o Smoleńsku?

– Tym i tym.

A teraz?

– Nie potrafię pojąć, jak mogło do tego dojść. Rosja bawi się nami. Osłabia nas, bez jednego wystrzału. Coś panu przeczytam: „Polskę musimy zniszczyć, podtrzymując tam nieład i niesnaski. Ludzi wpływowych trzeba pozyskiwać pieniędzmi. Sejm trzeba przekupywać, aby mieć wpływ na wybór króla. Musimy tam zyskiwać stronników, opiekować się nimi, posyłać wojska rosyjskie i trzymać je tam tak długo, aż nie znajdzie się sposobność do pozostawienia ich na zawsze. Jeśli sąsiednie mocarstwa będą robiły trudności, to tymczasem należy je zaspokoić podziałem. Póki nie będziemy mogli odebrać im tego, cośmy ustąpili”.

Gdyby nie słowo „król”… Brzmi współcześnie.

– Właśnie. Cały Putin! A jest to fragment testamentu Piotra Wielkiego z 1725 roku.

Katyń nie był zemstą za wojnę polsko-bolszewicką. To była droga do władzy. Eksterminacja elit. Planowe działanie. Typowe dla Rosji. Czy pan wie, że oni po wywózce tych tysięcy oficerów „polowali” na ich rodziny? Mama i ja przez całe lata musiałyśmy uciekać. A jednocześnie próbowałyśmy odnaleźć ojca, dowiedzieć się czegokolwiek.

Jak trafił w ręce NKWD?

– W Stanisławowie, na Kresach. Sowieci zaatakowali polowy szpital. Mój ojciec, Julian Gruner, był przed wojną znanym lekarzem. I porucznikiem rezerwy. Uczestniczył w pierwszej wojnie światowej, później wojował z bolszewikami. W 1920 dostał krzyż walecznych. Zdobył stanowisko karabinu maszynowego. Był bardzo barwną postacią. Wykładowcą akademickim, sportowcem. Wielokrotnym mistrzem Polski w rzucie oszczepem i skoku wzwyż. Dziesięcioboistą, hokeistą. Mam wycinki z gazet. Pisali, że kopniakiem rozbijał drewnianą bandę, by zaimponować kobietom (śmiech). Komentowali też jego stroje. Dziwili się, że co chwila zmienia sportowe koszulki itd.

Ostatnie spotkanie z ojcem, ostatni ślad.

– To dziwne, ale prawie go nie pamiętam, choć gdy wybuchła wojna, miałam już pięć lat. Jako lekarz dużo pracował. Ja chowałam się w majątku dziadków, pod Kaliszem. Ostatni kontakt to karta pocztowa z obozu w Starobielsku. Przed Bożym Narodzeniem w 1939 roku. Martwi się o mnie i mamę. Prosi o przysłanie ciepłego swetra i butów.

Kiedy i gdzie został zamordowany?

– Dokładnej daty, miejsca nigdy nie uda się ustalić. Prawdopodobnie zginął jako jeden z pierwszych. Rzeczy należące do niego znaleziono w grobach po prawej stronie. Tam, gdzie się na początku „rozładowywali”. Egzekucje zaczęły się wczesną wiosną 1940.

Co udało się odnaleźć?

– Zegarek oraz sygnet z herbem rodowym i inicjałami. Jeździłam na ekshumacje w 1995 i 1996 roku. Ale pamiątki po ojcu znalazła inna grupa. I wahali się, czy mnie poinformować. W końcu zadzwonili.

Ten sygnet to ostateczne potwierdzenie tożsamości?

– Nie. Bo więźniowie się wymieniali różnymi rzeczami, zdobywali w ten sposób jedzenie. Na sygnecie, wewnątrz jest wykłuty szpilką inny monogram. Więc ojciec mógł go komuś „sprzedać”, za chleb. Stuprocentowej pewności, kto, gdzie i kiedy zginął – nie ma. Najbardziej dziwna historia – w pięciu grobach znaleźliśmy rzeczy jednego oficera. Wiadomo, że w Starobielsku było ponad 3900 jeńców, a „wykopano” ponad pół tysiąca więcej. Dużo spraw jest niewyjaśnionych. Ale już wolno o tym mówić. Przez dziesięciolecia samo słowo „Katyń” oznaczało problemy. Dokumenty naszej rodziny przetrwały w walizce schowanej pod węglem. Nie było nawet symbolicznych grobów. Na cmentarz chodziło się późnym wieczorem, by gdziekolwiek zapalić znicz, zostawić kwiaty.

Julian Gruner, ur. 13 października 1898 r. w Wisztyńcu, zm. w 1940 r. w Charkowie. Zamordowany przez NKWD. Pogrzebany w Piatichatkach. Od 2000 r. spoczywa na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie.

Zobacz także

szczecin.gazeta.pl

Brat Arama Rybickiego: Brawura, brak wyobraźni i łamanie procedur pod presją czasu

Rozmawiał Roman Daszczyński, 10.04.2015
Mirosław i Arkadiusz Rybiccy, zdjęcie z końca lat 50.

Mirosław i Arkadiusz Rybiccy, zdjęcie z końca lat 50. (Archiwum rodzinne)

– Powinniśmy spojrzeć prawdzie w oczy, a nie fantazjować. Katastrofa smoleńska to nasza czysto polska tragedia, która gdzieś w tle ma nasze odwieczne wady narodowe. Procedury? Jakie procedury?! Polak i tak zrobi po swojemu! – mówi Mirosław Rybicki, brat Arama, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu.
Roman Daszczyński: Pięć lat od tragedii smoleńskiej to wystarczający dystans, żeby mniej bolało?

Mirosław Rybicki: Nie wiem. Wciąż jest we mnie dużo żalu, że ta tragedia była tak bezsensowna. Te wszystkie rodziny, które nadal borykają się – tak jak nasza – z traumą smoleńską. Cała Polska jest tym dotknięta w jakiejś mierze. Nic już nie jest takie jak wcześniej, ani życie polityczne naszego kraju, ani myślenie przeciętnego obywatela, wyborcy.

Dlaczego mówisz o bezsensie?

– Bo przecież coś takiego nie miało prawa się wydarzyć. To w głowie się nie mieści, żeby samolot, który wiezie prezydenta dużego europejskiego państwa, wykonywał takie rzeczy, jakie tam się działy. Najbardziej bezsensowna śmierć, z jaką miałem do czynienia. Dwa lata przed tą katastrofą umarła nasza mama, ciężkie przeżycie, ale zrozumiałe, bo miała swój wiek. Z biologią trudno dyskutować. Ale Aram i inni pasażerowie tego samolotu? Przecież oni w zdecydowanej większość byli w pełni swoich sił, powinni żyć, służyć krajowi. Tymczasem leżą w grobach i wokół nich odbywa się jakieś przerażające przedstawienie, które wciąga i dzieli całe nasze społeczeństwo.

Trudno się dziwić. Zginęła głowa państwa, ważna osobistość naszej polityki, która walczyła o reelekcję, wszystko działo się przecież w trakcie kampanii wyborczej.

– I w tym tkwi właśnie problem. Ta nasza walka polityczna to tak naprawdę polsko-polska wojna domowa. Gdyby nie zbliżające się wybory prezydenckie, nie byłoby presji, żeby koniecznie w tym Smoleńsku wylądować, bo nad mogiłami polskich oficerów w pobliskim Katyniu czekają już z uroczystością i zaraz dziennikarze będą to relacjonować na cały kraj. Zamiast tego Polacy siedzieli przed telewizorami i z niedowierzaniem obserwowali, co się stało.

Twoim zdaniem co się stało?

– Przecież to jasne, nie ma potrzeby zamydlać sobie oczu. Była mgła, warunki bardzo trudne do lądowania, a właściwie niedopuszczalne dla tak dużego samolotu pasażerskiego, i w dodatku na tak marnym lotnisku. Złamano wszelkie procedury, maszyna zeszła na pułap kilkudziesięciu metrów. Piloci prawdopodobnie nie mieli pojęcia, że podejście do tego lotniska jest nietypowe, zaczyna się od jaru. Gdy zorientowali się, w jakiej są sytuacji, było już zbyt późno na ratunek.

W ogóle nie przemawia do ciebie hipoteza, że na pokładzie samolotu mogło dojść do eksplozji bomby?

– To bzdura, te wszystkie brednie… Najpierw o rozpylaniu sztucznej mgły, potem o trotylu… Przecież w tamtych warunkach na lotnisku w Smoleńsku naprawdę nie trzeba było żadnej bomby. Wystarczyły brawura, brak wyobraźni i łamanie procedur pod presją czasu: musimy wylądować, bo zaraz zacznie się uroczystość.

Może gdybyś dopuszczał możliwość eksplozji na pokładzie samolotu, nie musiałbyś myśleć o śmierci brata jako bezsensie? Byłaby to śmierć za sprawę, obok polskich patriotów, którzy od wieków przeciwstawiali się Moskwie.

– Nie potrzebuję takich pocieszeń.

Jak dowiedziałeś się o katastrofie?

– Podobnie jak cała Polska, w tamtą sobotę, przed południem. Nie zdążyłem włączyć telewizora, zadzwoniła znajoma, starsza pani, czy słyszałem, co się stało, że to straszne i że przecież na pokładzie była nasza wspólna znajoma, Zosia Kruszyńska-Gust, pracownica sekretariatu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którą zresztą oboje bardzo lubimy jeszcze z czasów opozycji w PRL. Zatkało mnie. Po chwili powiedziałem, że w tym samolocie był też Aram.

Miałeś nadzieję, że jednak żyją?

– Nadzieja gasła z każdą godziną. Jakieś medialne plotki przez chwilę, że przeżyły dwie czy trzy osoby, ale szybko je zdementowano. Potem okazało się, że Zosi Gust nie było w samolocie, z jakichś powodów nie dotarła na lotnisko. Ludzie pewnie myślą: „ale miała szczęście”, a to musiało być dla niej potworne przeżycie, ona osobiście znała większość ofiar. Prezydent Kaczyński był jej bardzo bliski. Myślę, że z tego powodu ona idealizuje dziś jego postać. I chyba nie dopuszcza do siebie innej możliwości niż zamach. Ja też znałem Lecha Kaczyńskiego, jeszcze z czasów opozycji demokratycznej, i mogę powiedzieć jedno: to był wspaniały, ciepły człowiek dla znajomych, ale żadnym wielkim politykiem nie był. Zdumiewa mnie, że budowany jest wokół niego jakiś kult wizji i nieomylności, to, że ma wręcz wyznawców…

Inni też mają prawo to przeżywać, podobnie jak Zofia Gust. Z twoich słów wnioskuję zresztą, że rozumiesz taką motywację.

– Tak, rozumiem, ale jednocześnie jej nie podzielam i uważam za społecznie szkodliwą. Powinniśmy spojrzeć prawdzie w oczy, a nie fantazjować. Katastrofa smoleńska to nasza czysto polska tragedia, która gdzieś w tle ma nasze odwieczne wady narodowe. Procedury? Jakie procedury?! Polak i tak zrobi po swojemu!

Rozmawiamy w dniu, gdy jedna ze stacji radiowych nagłośniła sensacyjną wiadomość, że biegły na zlecenie prokuratury zdołał odczytać niemal cały zapis rozmów prowadzonych w kabinie pilotów prezydenckiego Tu-154 przed katastrofą.

– Coś mi mignęło w komputerze, ale nawet się nie wczytywałem…

Może warto. Jest między innymi mowa o tym, że był tam generał Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych, który wywierał na pilotów presję, by mimo fatalnych warunków atmosferycznych wylądowali w Smoleńsku. Zwolennicy bomby w samolocie już podważają wiarygodność tych ustaleń, ale ten zapis z czarnej skrzynki dość spójnie zdaje się wyjaśniać, co zaszło w samolocie.

– To już było jasne po kilku miesiącach. Ja w odróżnieniu od zwolenników różnych teorii, mam zaufanie do państwowych ekspertów i prokuratorów. Następstwo wydarzeń zostało precyzyjnie przedstawione. Po co bomba, skoro wystarczył wyjący system alarmowy, żeby natychmiast poderwać maszynę w górę, ale piloci na te sygnały w ogóle nie reagowali, gdy był jeszcze czas na ratunek. Z tego bierze się mój ból. Straciłem brata tylko dlatego, że ktoś się uparł, by wylądować we mgle. Ten samolot nie miał prawa schodzić na pułap poniżej 100 metrów, jeśli nie było kontaktu wzrokowego z lotniskiem. A takiego kontaktu w tej cholernej mgle nie było.

Myślisz, że możliwe jest, by w najbliższych latach tragedia smoleńska przestała dzielić Polaków?

– Żadnych szans. Śmierć generała Sikorskiego po przeszło siedemdziesięciu latach wciąż dzieli, a Smoleńsk miałby przestać? Zawsze znajdą się zwolennicy teorii o zamachu. Wyobrażam sobie, że emocje z czasem zaczną opadać, ale zdania wciąż będą podzielone. Póki co Smoleńsk świetnie nadaje się jako narzędzie walki politycznej i będzie w tym celu wykorzystywany, co uważam za działanie ohydne. Myślę też, że taka sytuacja jest w interesie Kremla. Rosja woli mieć po sąsiedzku skłócony, rozhisteryzowany naród niż taki, który radzi sobie z własnymi problemami i trzeźwo widzi sprawy takimi, jakie są. Dlatego nie spodziewam się, by szybko oddali wrak samolotu i czarne skrzynki. Będzie się jeszcze odbywała gra wokół tego.

Byłeś w Moskwie, by rozpoznać ciało Arama?

– Nie, nikt z rodziny tam nie pojechał. Mieliśmy informacje na bieżąco, czy trzeba jechać w sprawie identyfikacji zwłok. Okazało się, że nie trzeba. Nie mieliśmy powodów, by to kwestionować, nasz brat Sławek, który jest teraz wicedyrektorem kancelarii prezydenta Komorowskiego, wówczas był szefem klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, był blisko tego wszystkiego. Poza tym wszyscy chyba myśleliśmy, że Rosjanie staną na głowie, by nie było żadnych dramatycznych sytuacji z pomyleniem szczątków i tak dalej, że zrobią to według najwyższych standardów. Okazało się inaczej, i można się zastanawiać, czy nie było to celowe działanie. Dobrze pamiętam ten ból i te awantury, gdy trzeba było rozkopywać groby i sprawdzać, kto jest w trumnie.

Odzyskaliście rzeczy osobiste Arama?

– Tak, przekazała nam je polska Prokuratura Wojskowa. Pojechaliśmy po nie do Mińska Mazowieckiego. Nasza siostra Maryla, brat Jarek i ja. Do dziś pamiętam karton, w którym dostaliśmy te rzeczy. Smród paliwa lotniczego, którym nasączona była marynarka, pomięta, pobrudzona ziemią. Jego połamane okulary. Portfel…

Zostawiłeś sobie na pamiątkę coś z tych rzeczy?

– Wszystkie są u Małgosi, wdowie po Aramie. Marynarkę włożyliśmy mu do grobu, nie było jej po co trzymać, smród paliwa był naprawdę niemożliwy. Nie miałem potrzeby prosić Małgosię, by mi dała jakąś rzecz Arama, bo ja sam coś miałem w domu. Na przykład ta granatowa bluza, w której teraz jestem. Często ją noszę. Mam też skórzaną teczkę po Aramie, chodzę z nią do pracy. Wychowaliśmy się wielodzietnej rodzinie, ale on był najstarszy z rodzeństwa, otwierał przed nami horyzonty, których nie mogli otworzyć rodzice. Z jego powodu zostaliśmy kibicami Lechii, do dzisiaj zresztą jesteśmy, nawet siostry. Wciąż słuchamy tej muzyki co on – dobrego rocka i dobrego bluesa. Wciągnął nas do podziemia, do Ruchu Młodej Polski. To są ogólnie znane sprawy. Porządny, dobry facet. Wspaniały brat. Był naszą dumą, gdy z dobrym wynikiem zostawał posłem czy radnym. I wciąż jest naszą dumą. Jego imię nosi od niedawna tramwaj, który krąży po Gdańsku. Gdy go zauważę, jak przejeżdża, robi mi się jakoś radośniej na duszy.

Dlaczego Aram, poseł Platformy Obywatelskiej, wybrał się w podróż do Smoleńska, skoro wiadomo było, że to impreza wyborcza PiS?

– Bo w tej polsko-polskiej wojnie zachowywano wtedy jeszcze względny umiar, obowiązywały jakieś standardy. Prezydent Rzeczypospolitej wybierał się w podróż, zaprosił przedstawicieli klubów parlamentarnych. Jak by to wyglądało, gdyby Platforma nie wysłała swojej delegacji? Aram zresztą cieszył się na tę podróż, bo nigdy wcześniej nie był w Katyniu. Jeszcze jako nastolatek wypisywał na murach: „Katyń, pamiętamy”, a było to przed 1970 rokiem, gdy ludzie woleli nie pamiętać. Wyjazd zresztą wisiał na włosku, bo Aram nie miał paszportu w Warszawie, więc żona musiała mu go wysłać z Gdańska jako przesyłkę konduktorską. Mieszkał w stolicy na wysokim piętrze, winda się zacięła, nie mógł otworzyć drzwi, ale w końcu się wydostał. Dziś w rodzinie uważamy, że to były znaki.

O czym myślisz, gdy stajesz nad grobem Arama na Srebrzysku?

– Rozmawiam z nim. Mówię mu o swoich sukcesach, radościach, porażkach i smutkach. Gdy idę na cmentarz, kupuję całą siatkę lampek. Jedną zapalam na grobie Anny Walentynowicz, którą przekonano, by poleciała do tego Smoleńska, choć ze względów zdrowotnych należało dać jej spokój. Inne lampki w różnych miejscach zostawiam, głównie u znajomych z opozycji. Lista tych, którzy odeszli, jest już naprawdę długa.

Zapytam głupio: dużo byś dał, by się z nim zobaczyć?

– Bardzo dużo. Ale wierzę, że i tak się z nim zobaczę, po śmierci. Tak mówi nasza wiara, że spotkamy się wszyscy, w niebie. I wiem, że Aram tam jest.

NIEZWYKŁA KOLEKCJA – 54 TYS. POCZTÓWEK ZE 140 KRAJÓW. WŚRÓD NICH – GDAŃSK

Zobacz także

trojmiasto.gazeta.pl

SIENKIEWICZ: Przeciw czystym

10.04.2015

Sprzeciw PiS wobec in vitro, z przywołaniem stanowiska Kościoła jako uzasadnienia, czyni z tej partii przedstawicielstwo Episkopatu

Przeciwnicy zapłodnienia in vitro powołują się na argumenty oparte na dwóch założeniach: że zarodek to już człowiek i jako taki powinien być objęty ochroną oraz że początek życia powinien być całkowicie naturalny, bo tylko takie zapłodnienie jest „aktem bosko-ludzkim” i tym samym „godnym”. Pierwsze założenie jest uzurpacją posiadania prawdy objawionej. Nie sposób stwierdzić jednoznacznie, kiedy już mamy do czynienia z człowiekiem we wczesnym stadium rozwoju, a kiedy tylko z potencjalnością życia. Drugie założenie jest niekonsekwencją ocierającą się o niebotyczna hipokryzję. Życie ludzkie to równanie: na początku jest cud jego powstania, na końcu śmierć. Ale zaskakująco wymóg naturalności dotyczy tylko pierwszego momentu – poczęcia. Wszystko potem – od podtrzymywania ciąży aż po śmierć, wszędzie tam, gdzie wkracza medycyna – jest występowaniem przeciwko naturze, ale już niekwestionowanym ze względu na prawdę objawioną. Już nikt nie mówi o zachowaniu równie naturalnego prawa do śmierci – takiej tradycyjnej, bez jej sztucznego odwlekania w czasie. Kończymy życie często przebywając w stanie ni to martwym, ni to żywym, latami podłączeni do niezliczonej ilości rurek w szpitalach. Potrafimy wyrwać człowieka śmierci grożącej przez zawał, wylew, raka, niewydolność innych organów, uporczywie walcząc o utrzymanie życia, odsuwając śmierć całą siłą współczesnej technologii. Co więcej, ci którzy chcą represjonować technologie związane z narodzinami nowego człowieka sami ochoczo korzystają (lub będą korzystać) z równie „nienaturalnego” przedłużania własnego życia, o ile tylko wyda się im się ono zagrożone. Jako cywilizacja potrafimy walczyć coraz skuteczniej ze śmiercią i poznaliśmy tajemnicę powstawania życia – od  tego momentu nie ma odwrotu. I potrafimy tę wiedzę wykorzystać do dobrych celów. Złe są tylko wtedy, gdy brakuje nam zrozumienia, że trzeba nad tym panować. To znaczy nadzorować poprzez mądre prawo.

Ucieczka od rzeczywistości

Mając na uwadze zarówno tę niepewność co do początku życia, szacunek do potencjalności człowieka, ale również wszystkie zagrożenia związane z procedurą in vitro rząd zaproponował ustawę, która uniemożliwi tworzenie dowolnej liczby zarodków oraz ureguluje całą procedurę zgodnie z wiedzą medyczną. Tym samym poddaje kontroli sferę, która do tej pory była domeną wolnej amerykanki – obok rzetelnych klinik oferujących sprawdzone metody zapłodnienia pozaustrojowego były i takie, które oszukiwały i nie przestrzegały żadnych standardów bioetycznych. Teraz to się zmieni.

Jak każda nowa technologia oczywiście ta również będzie rodziła nowe wyzwania etyczne i każe zweryfikować dotychczasowe przekonania. To nie jest tylko medycyna, ale nie są to wyłącznie kwestie moralne. W złożonej tkance społecznej, kiedy wobec państwa występują obywatele mający różne poglądy religijne, różne wrażliwości i poglądy polityczne, nie sposób uzgodnić jednej powszechnie akceptowanej formuły. Ale to nie zwalnia od obowiązku zajęcia się problemem. Bo on istnieje i będzie istniał, niezależnie od tego, czy niektórzy, jak dzieci zakryją oczy, sądząc tym samym, że go nie ma. A do tego się sprowadza stanowisko nieprzejednanych kościelnych krytyków ustawy o in vitro. Obowiązkiem posłów jest ten problem rozwiązać, nadając mu elementarne ramy prawne. Natomiast nie jest obowiązkiem posłów demonstrowanie przy tej okazji nieprzejednania moralnego, oczyszczania swojego indywidualnego sumienia gromkim „nie pozwalam”. Od tego okrzyku nie rozwiąże się kwestii, która teraz jest poza jakąkolwiek regulacją, czyniąc z Polski „bioetyczne Dzikie Pola”, miejsce dowolnych eksperymentów. „Czystość” postawy jest przy tym demonstracją bezradności wobec rzeczywistości, a nie  tytułem do chwały. Bo ta technologia nie zniknie z powodu braku ustawy, będzie nadal działać, tyle że na warunkach określanych nie przez państwo, a tylko przez wolny rynek i równowagę popytu i podaży. To jest stan abdykacji państwa na rzecz żywiołu ludzkich namiętności: pragnienia posiadania potomstwa i z drugiej strony pragnienia zysku. Mieszanka, którą tolerowaliśmy w naszym kraju zbyt długo. Premier Ewa Kopacz zdecydowała się to przerwać. To na mocy jej decyzji ustawa trafiła do parlamentu. Ustawa ta jest szansą na potomstwo dla 1,5 mln par w Polsce, które borykają się z problemem bezpłodności.

Mandat demokratyczny czy mandat kościelny?

Na końcu jest polityka. Wkracza ona bowiem nieodwołalnie wszędzie tam, gdzie trzeba podejmować rozstrzygnięcia w imię dobra wspólnego nie jednostkowego. Nie „czystych sumień”, bo dla nich miejscem ekspresji powinien być  konfesjonał, a nie sejmowa mównica. Sejm nie jest organizacją religijną. Jest z zupełnie innego porządku. Nie trudno jednak zauważać, że Prawo i Sprawiedliwość ma w tej kwestii zgoła odmienne zdanie: w stanowisku tej partii zawiera się chęć włączenia Sejmu, z jego logiką służenia każdemu obywatelowi bez względu czy jest wierzący czy nie, w porządek doktrynalny Kościoła katolickiego. Innymi słowy mówiąc, sprzeciw PiS wobec in vitro, z przywołaniem stanowiska Kościoła jako uzasadnienia, czyni z tej partii przedstawicielstwo Episkopatu. Episkopatu a nie obywateli – ci bowiem w prawie 80% popierają prawo bezdzietnych par do posiadania dzieci dzięki technologiom ART i doceniają rolę państwa w refundacji tego zabiegu. Nawet w elektoracie PiS, poparcie dla zapłodnienia pozaustrojowego jest większe niż liczba jego przeciwników. Te 80% Polaków to w większości katolicy, którzy uznali sprzeciw hierarchii za sprzeczny z własnymi przekonaniami i sumieniem. Nie zraża to ani PiS ani Episkopatu. Najwyraźniej obydwie organizacje dzielą to samo przekonanie: Duch Święty nie może wiać przez lud, może zstępować tylko na hierarchów i przedstawicieli PiS. W przypadku polskiego Episkopatu to nic nowego (choć warto przypomnieć, że Kościół kiedyś sprzeciwiał się sekcji zwłok, a jakże, z powołaniem się na sankcje Boską), ale w przypadku PiS każe się to głęboko zadumać nad elitarnością takiego stanowiska. Najwyraźniej PiS jest bardziej zakonem niż partią polityczną współczesnej Europy. Pytanie, jakie jeszcze dobro wspólne PiS będzie gotów poddać w zamian za poparcie kolejnego lobby, wyznaniowego lub nie.

*Bartłomiej Sienkiewicz – dyrektor Instytutu Obywatelskiego

Tekst opublikowany na: instytutobywatelski.pl

TOK FM

Katastrofa smoleńska. Kaczyński przed Pałacem Prezydenckim dziękuje Macierewiczowi, Rydzykowi i biskupom

klep, 10.04.2015
Katastrofa smoleńska. Jarosław Kaczyński podczas przemówienia wieńczącego obchody 5. rocznicy katastrofy smoleńskiej dziękował za zaangażowanie Antoniemu Macierewiczowi, Tadeuszowi Rydzykowi, prawicowym dziennikarzom i biskupom. – Bez prawdy o Smoleńsku nie będzie wolnej, niepodległej, silnej Polski – przekonywał.

Chcesz zadać swoje pytanie kandydatom na prezydenta? Jeśli tak, dołącz do akcji Gazeta.pl i MamPrawoWiedziec.pl. To Twój Głos. Pytaj.
Zwieńczeniem organizowanych przez PiS uroczystości 5. rocznicy katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie było przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. – Jeżeli dzisiaj dużo więcej Polaków wie, kim był Lech Kaczyński, to dlatego, że pięć lat temu w tym miejscu zrodził się wielki ruch, który nie pozwolił zapomnieć. A byli tacy, którzy chcieli żeby zapomniano. Ten ruch nie pozwolił też kłamać. A byli i są tacy, którzy ciągle kłamią – mówił prezes PiS na scenie naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego.

Piąta rocznica katastrofy smoleńskiej. Tak było na Krakowskim Przedmieściu >>>

Kaczyński długo dziękował różnym osobom zaangażowanym w ruch wokół katastrofy smoleńskiej. Przywołał „wielkiego kapłana”, kard. Stanisława Dziwisza, zwracając uwagę że to on zadecydował o pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Dziękował też m.in. biskupom Stanisławowi Gądeckiemu i Markowi Jędraszewskiemu „za postawę i życzliwość”.

Szczególne miejsce w przemówieniu prezesa PiS zajął o. Tadeusz Rydzyk i jego „dzieła”: Radio Maryja, „Nasz Dziennik” i TV Trwam. – Bez Ojca Rydzyka ta sprawa o którą walczymy, o którą zabiegamy, byłaby nie do wygrania – podkreślał Kaczyński. Prezes PiS dziękował dziennikarzom: Anicie Gargas, Joannie Lichockiej, Tomaszowi Sakiewiczowi i całej Telewizji Republika.

„Antoni, Antoni!”

Nie zabrakło słów uznania pod adresem Antoniego Macierewicza i jego zespołu. – To ogromny wysiłek wielu ludzi. Ich szef wielokrotnie podejmował się działań niemożliwych. KOR, likwidacja WSI. Podjął się kolejnego. I wykonuje je – mówił Kaczyński. A tłum skandował „Antoni, Antoni!”.

Kaczyński docenił też organizacje związane z ruchem smoleńskim, jak choćby Ruch Społeczny im. Lecha Kaczyńskiego. – Bez prawdy o Smoleńsku nie będzie wolnej, niepodległej, silnej Polski. Tej Polski, o którą nam chodzi, o której marzymy – zakończył Kaczyński.

TOK FM

Jarosław Kaczyński pod Pałacem Prezydenckim: Po tragedii smoleńskiej polskie państwo zaatakowało polskie społeczeństwo

Były premier, prezes PiS Jarosław Kaczyński w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej przemawiał pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie.
Były premier, prezes PiS Jarosław Kaczyński w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej przemawiał pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Fot. Krzysztof Miller / Agencja Gazeta

– Przeszło cztery lata temu padły słowa o tym, że polskie państwo zdało egzamin. Trudno powiedzieć większą nieprawdę. Państwo nie zdało egzaminu na poziomie elementarnym –grzmiał prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas wystąpienia przed Pałacem Prezydenckim, gdzie trwają prawicowe obchody piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej.

– Polskie państwo zaatakowało polskie społeczeństwo – przekonywał prezes Prawa i Sprawiedliwości i brat prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W ten sposób Jarosław Kaczyński komentował fakt, iż wkrótce po katastrofie smoleńskiej zniknęła społeczna wspólnota zintegrowana wobec żałoby. – Ta wspólnota została zaatakowana – ocenił.

– Zaatakowano krzyż, zaatakowano modlących się. Doszło do niesłychanych aktów profanacji. Podeptano wszystkie elementarne zasady naszej, europejskiej kultury – mówił podekscytowany były premier. Z jego ust poważne oskarżenia padły także pod adresem funkcjonariuszy służb odpowiedzialnych za utrzymanie bezpieczeństwa i porządku publicznego. Zdaniem Kaczyńskiego, „nie reagowano na elementarne przestępstwa”, których dokonywano wobec zwolenników PiS demonstrujących od lat na Krakowskim Przedmieściu.

– Władza nie zdała egzaminu, władza pokazała swoją swoją odrażającą twarz – mówił Jarosław Kaczyński pod Pałacem Prezydenckim. I zapowiedział odnowę państwa. – Musimy odbudować polską wspólnotę, mimo iż są miedzy nami różnice – stwierdził były szef rządu. – Musi być coś wspólnego, jakaś wartość, która jest niekwestionowana przez nikogo. Przynajmniej przez nikogo uczciwego. Tą wartością jest prawda – tłumaczył.

Na koniec Jarosław Kaczyński poświęcił chwilę na wspomnienie o konieczności jeszcze lepszego uczczenia pamięci związanych z PiS ofiar katastrofy smoleńskiej. –Trzeba uczcić Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników, nie dlatego, że zajmowali najwyższe stanowiska państwowe, tylko dlatego, że mieli rację – stwierdził.

– Trzeba ich uczcić godnie. To znaczy we właściwym miejscu i we właściwy sposób. Prawda musi się znaleźć w dokumentach państwowych, książkach, radiu, telewizji, internecie, podręcznikach. Wszędzie! – mówił Kaczyński. – Dopiero wtedy, gdy będziemy mieli za sobą ten wielki proces uczczenia. Będziemy mogli powiedzieć, że wyciągnęliśmy wnioski tragedii smoleńskiej – dodał.

naTemat.pl

Dodaj komentarz