Nowak (18.08.2015)

 

Obcy. Dlaczego ich nie lubimy?

Olga Woźniak, 18.08.2015

Kelly Cline / Getty Images/Vetta

Choć trudno to przyjąć, nietolerancja jest cechą zdrowej ludzkiej psychiki. Uprzedzenia ułatwiają życie w grupie. Co wcale nie znaczy, że nie ma w nas miejsca na empatię
Polak terrorysta zabił 11 osób – głoszą ostatnio nagłówki serwisów. I choć niemal codziennie czytamy teraz o atakach terrorystów, polski wątek jakoś szczególnie nami wstrząsa. Jak to możliwe: Polak terrorysta? Z drugiej strony, kiedy tylko zdarza się w świecie jakaś katastrofa, naszym największym zmartwieniem jest, czy brali w niej udział Polacy. Czy to patriotyzm? Raczej ewolucyjna zaszłość – ta sama, która sprawia, że nawet Polacy o dość liberalnych poglądach często z niechęcią myślą o tym, że warto by pomóc syryjskim imigrantom. No, a jeśli już, to może tylko takim, których coś z nimi łączy: dlatego testujemy ich na okoliczność chrześcijaństwa. Skąd w nas ta wsobność?

Ksenofobia – niechęć do obcego, innego – jest twardo wdrukowana w nasze mózgi. Choć trudno to otwarcie przyznać, biologicznie wszyscy jesteśmy rasistami. I na dodatek – ta właśnie cecha zapewniała nam kiedyś przetrwanie. Niestety, dziś w cywilizowanej epoce dominacji naszej kory przedczołowej mózgu (obszaru odpowiedzialnego za uczucia wyższe) te ewolucyjne zaszłości odbijają nam się etyczną czkawką. Nietolerancja to ciemna część naszej natury, efekt uboczny życia w społecznych grupach i… wynik kooperacji nastawionej na osiąganie wspólnych korzyści.

Ważna jest biologia

Dlatego, choć w naszych politycznie poprawnych czasach może to brzmieć jak herezja, powinniśmy posłuchać psychologów, którzy twierdzą, że nietolerancja bywa społecznie pożyteczna. Takiego zdania jest na przykład antropolog ewolucyjny Francisco Gil-White z University of Pennsylvania. Wynika to z jego badań przeprowadzonych wśród Mongołów i Kazachów. Pytał ich, czy przynależność etniczna jest ich zdaniem zależna od natury – czy liczy się, kim byli twoi biologiczni rodzice. Czy też może zależy od kultury – czy ważniejsze jest, kto cię wychował. Okazało się, że przynależność do grupy postrzegana jest silnie biologicznie – komentuje Gil-White. – Mimo że przynależność narodowa, tak samo jak rasa, nie ma żadnych biologicznych wyznaczników – jednak tak właśnie ją odbieramy.

A spójrzmy teraz na eksperyment przeprowadzony przez psychologa politycznego – Rossa Hammonda z Brookings Institution. Dowiódł on, że współpraca w ramach grup przebiega znacznie bardziej efektywnie, gdy jest jakiś czynnik, który łączy ludzi – choćby był to losowo przyporządkowany im kolor, który obiektywnie zupełnie nic nie znaczy.

Naukowcy pod kierunkiem Hammonda zaobserwowali, że współpraca w społeczeństwie podzielonym na kolorystyczne getta przebiega sprawniej niż w dużej, zupełnie „bezbarwnej” grupie. Grupy kolorowe są lepiej wewnętrznie zorganizowane, a wszelkie zachowania aspołeczne polegające na wspieraniu kogoś „innego koloru” – piętnowane. – Etnocentryzm, choć zamyka na innych, napędza kooperację wewnątrz grupy – wysnuli wniosek badacze.

Do tego faworyzujemy członków własnej grupy, choćby grupy te były tworzone w oparciu o naprawdę dziwne przesłanki.

– Nasze umysły muszą być tak zorganizowane, że dzielą świat niemal automatycznie – mówi psycholog Lawrence Hirschfeld z University of Michigan. Pokazują to liczne eksperymenty naukowe – jak na przykład ten opisany w książce „Psychologia i życie” Philipa Zimbardo. Pewna nauczycielka podzieliła swoją klasę, kierując się kolorem oczu uczniów. Zaznaczyła przy tym bez ogródek, że dzieci jasnookie są mądre, miłe, uczynne, a dzieci ciemnookie – złe, głupie i brudne. W ciągu zaledwie pół godziny udało jej się doprowadzić do wytworzenia dwóch minispołeczności darzących się głęboką antypatią. Następnego dnia nauczycielka powiedziała, że się pomyliła i że to brązowookie dzieci są lepsze. Sytuacja natychmiast się odwróciła.

Z kolei w badaniu kierowanym przez psychologa społecznego Henri Tajfela ochotnicy zostali podzieleni na grupy, z których jedna miała przekonywać do malarstwa Kandinskiego, a druga – faworyzować sztukę Klee. Nawet taki podział natychmiast spowodował zamknięcie grup i wspieranie „swoich” (co sprowadzało się do łatwiejszego wybaczania błędów i wyższego wynagradzania za pracę).

Dlaczego? Bo przynależność grupowa ułatwiała funkcjonowanie. Wiadomo było, że „swój” będzie dzielił ze mną te same normy, dlatego łatwiej będzie z nim współpracować. Do tego każdy spoza grupy lub ten, który nie chciał się grupie podporządkować, groził jej dobrostanowi i był przez innych poddawany ostracyzmowi. Bo grupy społeczne skleja m.in. uczucie wstrętu wobec nieakceptowanych postaw społecznych. O tych, którzy nie pasują, mówimy z pogardą i staramy się ich odhumanizować, bo wtedy łatwiej nam ich izolować.

Nie bez powodu np. naziści porównywali Żydów do karaluchów i szczurów. Jakie uruchamia to mechanizmy w naszej głowie, pokazuje badanie naukowców z Princeton University.

Śmieć, nie człowiek

Grupie ochotników, których mózgi „podglądano” za pomocą magnetycznego rezonansu funkcjonalnego, pokazywano zdjęcia przedstawiające zapuszczonych i brudnych bezdomnych. Ku zaskoczeniu prowadzącej badanie psycholog Susan Fiske – u oglądających, którzy sami siebie określali jako tolerancyjnych i otwartych na inność – uaktywniały się obszary mózgu odpowiadające za rozpoznawanie obiektów, a nie ludzi. „Śmieć, nie człowiek” – myślało im się bezwiednie. Czy nasze uprzedzenia można jakoś zmienić?

– Tak, i mówi o tym m.in. hipoteza kontaktu – komentuje psycholog społeczny dr Małgorzata Wójcik z Uniwersytetu SWPS, która na co dzień prowadzi badania nad wykluczeniem. – Hipoteza ta zakłada, że do poprawy relacji międzygrupowych prowadzi kontakt pomiędzy członkami różnych grup.

Już w 1933 roku psychologowie dowiedli, że dzieci mające kolegów z odmiennych grup rasowych są bardziej tolerancyjne dla różnorodności. Dziesięć lat później ukazała się praca Freda Tredwella Smitha. Pokazał on, że biali studenci z Columbia University stawali się mniej uprzedzeni do czarnoskórych po kilku weekendowych spotkaniach z przywódcami afroamerykańskiej społeczności Harlemu. Wśród studentów, którym takich spotkań nie zaproponowano, nie zauważono takiej otwartości. Czy wobec naszych ostatnich uprzedzeń wystarczyłoby zatem, by Polacy poznali bliżej kulturę Syryjczyków, żeby chętniej im pomagali?

Amerykański psycholog Gordon Allport pokazał, że to nie takie proste i że nie każdy kontakt osłabia uprzedzenia.

By tak się stało, trzeba by zaaranżować sytuację, w której dwie grupy potrzebują siebie nawzajem, by osiągnąć cel, który jest ważny dla każdej z nich. Do tego jeśli członkowie grup nie mają jednakowego statusu, interakcja nie będzie raczej równa. Nie wystarczy też informować ogólnie o sytuacji danej grupy jako całej społeczności – najlepiej działa spotkanie twarzą w twarz z konkretnymi ludźmi, poznawanie ich historii. Masa zawsze robi się bezosobowa i nie wzbudza pozytywnych emocji.

Z tą wiedzą wróćmy więc do eksperymentu dr Fiske. Powtórzyła go, ale teraz, pokazując obrazy bezdomnych, zadała oglądającym jedno pytanie: „Jak myślisz, jakie warzywa lubi ta osoba?”. Na te słowa aktywność mózgu badanych przeniosła się do części „dla ludzi”. Kiedy zaczynamy dostrzegać innych jako konkretne osoby mające uczucia, potrzeby, upodobania i słabości, stajemy się dużo bardziej empatyczni.

Gdzie mieszkają uprzedzenia

Allen Hart z Amherst College w Massachusetts, śledząc reakcje ludzi na białe i czarne twarze przy użyciu rezonansu magnetycznego, odkrył, która część naszego mózgu odpowiada za nasze podświadome uprzedzenia i głęboko zakorzenione przekonania.

Sprawdził to, badając ludzi, którzy nie określiliby się jako rasiści, ale reakcja ich mózgu na twarze czarnoskórych przeczyła ich deklaracjom.

U osób najsilniej reagujących na poziomie podświadomym na twarze czarnoskórych bardzo aktywny stawał się zlokalizowany głęboko w mózgu obszar zwany ciałem migdałowatym – są to niewielkie, symetrycznie położone struktury w kształcie migdała wchodzące w skład tzw. układu limbicznego, który steruje m.in. naszymi emocjami. Emocje to odczucia znacznie bardziej pierwotne od rozumu. A w związku z tym, że stereotypy mają związek właśnie z emocjami – trudno je przełamać. Opierają się bowiem logicznej argumentacji.

Psychiatra Luke Birmingham z University of Southampton pokazał, że stereotypom nie opierają się nawet profesjonaliści. Poprosił 464 swoich brytyjskich kolegów po fachu o diagnozę w oparciu o jednostronicowy opis 24-latka, który pobił konduktora. Opinie lekarzy okazały się bardziej przychylne, gdy czytali historię młodzieńca o imieniu Matthew, niż gdy diagnozie poddawali tego samego chłopca, ale gdy tym razem przypadek opisano, nadając jego bohaterowi imię Wayne. Ponad 75 proc. lekarzy podeszło bardziej wyrozumiale do „osoby” Matthew, doszukując się w jego przypadku schizofrenii i zalecając pomoc medyczną.

Wayne’owi psychiatrzy przypisali więcej negatywnych cech. Był dwa razy częściej niż Matthew odbierany jako symulant, narkoman, cierpiący na zaburzenia osobowości.

Imiona zniekształciły rozpoznanie lekarskie dzięki stereotypom, jakie wywołują w Wielkiej Brytanii.

Na Wyspach imię „Wayne” jest bardziej popularne wśród ludzi z niższym statusem socjoekonomicznym, któremu często towarzyszy zaniedbanie środowiskowe.

Wstręt spaja

A co hamuje empatię i współczucie? Wstręt. Dlatego w walce politycznej przeciwnikom często zarzuca się czyny budzące społeczną odrazę (na przykład pedofilię czy donosicielstwo).

Istnieje nawet teoria, która mówi, że nasza poprawność polityczna zakazująca stygmatyzowania kalekich, biednych czy chorych jest próbą kulturowej walki z głęboko zakorzenionym w nas wstrętem, który każe szerokim łukiem omijać takich ludzi.

I choć wyższe uczucia pomagają nam dziś pokonywać uprzedzenia, z ewolucyjnego punktu widzenia lęk przed obcym i innym jest uzasadniony. To mechanizm mający chronić nas przed kontaktem z osobnikiem chorym lub noszącym nie dość doskonałe wyposażenie genetyczne (o zdrowiu świadczy coś, co oceniamy jednym rzutem oka: symetryczna budowa ciała, wzrost, pewność siebie, przestrzeganie społecznych reguł, sposób zachowania). Dlatego wszystko, co odstaje od normy – ludzie chorzy, kalecy – jest co najmniej podejrzane.

By utrzymać bezpieczeństwo grupy, musi być łatwo odróżnić obcych od swoich – ludzi łączą więc ze sobą nakazy i zakazy dotyczące obyczajów, wierzeń, stroju, jedzenia. Choć dziś nieco się to zmienia, dawniej tabu było silne. Niektóre „obce” potrawy uważane były za nieczyste, budzące odrazę i nikt nie próbował ich jeść. Skąd wziął się wstręt Żydów do wieprzowiny czy niechęć Hindusów do wołowiny? Psycholog ewolucyjny Steven Pinker uważa, że psychologia odrazy używana jest przez wiele grup społecznych w celach integracyjnych.

„Młodych i biednych członków społeczeństwa kusi dezercja do innej grupy, sprawujący władzę zaś – zwłaszcza ich rodzice są zainteresowani w ich zatrzymaniu – pisze Pinker w książce „Jak działa umysł”. – Ludzie wszędzie tworzą sojusze przez wspólne jedzenie, od potlaczu i uczt do lanczu biznesowego i randki. Jeśli nie mogę z tobą jeść, nie mogę zostać twoim przyjacielem. Tabu pokarmowe często zakazuje ulubionego jedzenia sąsiedniego plemienia. Sugeruje to, że jest środkiem mającym zatrzymać potencjalnych dezerterów. Wykorzystuje psychologię odrazy. Podczas wrażliwego okresu uczenia się preferencji żywieniowych zakazane potrawy są nieobecne i to wystarcza, by dzieci po dorośnięciu uważały je za obrzydliwe. Powstrzymuje je to od zbliżania się do wroga”.

Technologia sprawdzi stereotypy, czyli kto się lubi, a kto czubi

Stereotypy porządkują świat

A jeśli obcy zbliży się do nas, rozpoznamy go w ułamku sekundy. Pomaga nam w tym inna cecha naszego umysłu, czyli skłonność do klasyfikowania świata za pomocą stereotypów – utrwalonych, choć nie do końca potwierdzonych obrazów świata. Stereotyp powstaje w naszym mózgu bardzo wcześnie – w wyniku bezrefleksyjnego przyjmowania opinii rozpowszechnionych w środowisku, w którym się wychowujemy. A że stereotypowe treści są zawsze zabarwione ocenami i emocjami, powoduje to, że stereotyp jest przekaźnikiem zarówno społecznej sympatii i aprobaty, jak i uprzedzeń, dezaprobaty lub antypatii. – Stereotypy dosięgają nas wszystkich, przyswajamy je w procesie uczenia, ich rola polega na upraszczaniu rzeczywistości, redukowaniu niepewności – twierdzi prof. Deborah Best pracująca w Wake Forest University w Winston-Salem w Karolinie Północnej. I właśnie w wyniku myślenia stereotypami blondynki są głupie, Szkoci skąpi, Cyganie oszukują, a Murzyni są leniwi. Jak z tego wyjść?

Poznając bliżej grupy, do których czujemy uprzedzenia. Bo poza starszą ewolucyjnie, „gadzią” częścią naszego mózgu, mamy też nowe, ludzkie, pełne uczuć wyższych płaty przedczołowe. One potrafią kontrolować ciemną stronę naszych instynktów. Korzystając z odpowiednich mechanizmów psychologicznych, powinniśmy dostarczyć im tylko argumentów. Pokazać, że obcy wcale nie są tacy obcy. Mają rodziny, dzieci, emocje jak my. – Tkwi w nas lęk przed obcymi, bo nie znamy ich, nie wiemy, kim są, jak będą się zachowywali, i nie wiemy, jak my sami mamy się w stosunku do nich zachować – mówi dr Małgorzata Wójcik. – Powinniśmy też uświadomić sobie wpływ na nas czynników światopoglądowych związanych np. z katolicyzmem, który może łagodniej niż kiedyś, ale nadal dzieli ludzi na wiernych i niewiernych. No i mamy wciąż poczucie krzywdy historycznej i tego, że to nam należy pomagać, a my innym niekoniecznie.

Zdając sobie z tego sprawę, będziemy mogli zmienić swoją postawę. Czy warto to robić? Tak, jeśli oczywiście wolimy, by rządził nami bardziej rozum niż instynkt.

Nie sądź innych po wyglądzie (sypialni)

Stereotypy sprawiają, że sądzimy ludzi po pozorach. Uprzedzamy się do kogoś, bo dziwnie wygląda, zanim jeszcze otworzy usta. Oceniamy, kierując się niezbyt merytorycznymi przesłankami.

Naukowcy pod kierunkiem dr. Samuela Goslinga z University of Texas w Austin poprosili grupę ochotników o obejrzenie pokojów służbowych 94 biznesmenów (pracowników banku, agencji reklamowej, firmy architektonicznej, agencji nieruchomości i szkoły biznesu). Tymczasem inna grupa oglądała sypialnie 83 studentów, którzy mieszkali w miasteczku akademickim albo w jego pobliżu. Osobom, których sypialnie i biura poddano inspekcji, zakazano wprowadzania jakichkolwiek zmian w pomieszczeniach.

Na podstawie umeblowania i wystroju pokoju ochotnicy inspektorzy mieli wymienić główne cechy osobowości właścicieli, takie jak otwartość, skrupulatność, ekstrawertyzm, stabilność emocjonalna i zgodność. Następnie porównano, w jakim stopniu te opinie były jednomyślne i na ile były zgodne z samooceną właścicieli pokojów oraz z opiniami ich znajomych i współpracowników.

Osobom, które oceniały, nie pokazywano wcześniej żadnych fotografii właścicieli pokojów, ich nagrań wideo i nie udostępniono danych biograficznych. Okazało się, że osoby oceniające były zgodne co do cech osobowości posiadaczy pokojów.

Badacze analizowali, jakie wyróżniki tych pomieszczeń są istotne w ocenie konkretnych cech osobowości. Okazało się, że przy określaniu takich cech jak otwartość i skrupulatność ludzie opierają się na wielu elementach umeblowania i wystroju pokoju – na przykład charakterystyczne dekoracje oznaczają otwartość, a prostota i schludność są kojarzone ze skrupulatnością.

Oglądaj wideo „Nauki dla każdego” i odkrywaj największe zagadki otaczającego Cię świata. Daj się wciągnąć, zafascynować, zadziwić. Spójrz na siebie i rzeczywistość z innej, naukowej strony!

W ”Nauce dla Każdego” czytaj też:

Obcy. Dlaczego ich nie lubimy?
Choć trudno to przyjąć, nietolerancja jest cechą zdrowej ludzkiej psychiki. Uprzedzenia ułatwiają życie w grupie. Co wcale nie znaczy, że nie ma w nas miejsca na empatię

Obcy. Badać różnice czy udawać, że ich nie ma?
Czy nasze pochodzenie etniczne ma znaczenie? Jonathan Marks, antropolog z Uniwersytetu Karoliny Północnej w Charlotte, nie ma wątpliwości

Superwulkany. Czy grozi nam globalna katastrofa?
Nie hałasują, nie dymią, nie plują lawą. Tkwią cicho pod ogromnymi połaciami ziemi, wybrzuszając ją nieco. Ale gdy już się na dobre zbudzą, niszczą wszystko w promieniu tysięcy kilometrów, niosąc zimę, pył i śmierć.

Jak moda zabija kobiety
Tłuszcz gromadzi nam się po tej stronie, po której nosimy torebkę. Obciskająca bielizna wywołuje nietrzymanie moczu, a klapki japonki wywołują skurcze. Dalej chcesz być modna?

Zamiast się uczyć, łykniemy pigułkę wiedzy
Amerykanie nazywają go Negroponte-radamusem, bo jego przepowiednie mają w zwyczaju się sprawdzać. Poznaj jednego z największych wizjonerów technologii i jednego z najbardziej znanych amerykańskich naukowców

nauczycielkaPodzieliła

wyborcza.pl

 

Superwulkany. Czy grozi nam globalna katastrofa?

Aleksandra Stanisławska, 18.08.2015
Gejzery Yellowstone skrywają pod spodem superwulkan

Gejzery Yellowstone skrywają pod spodem superwulkan (123rf)

Nie hałasują, nie dymią, nie plują lawą. Tkwią cicho pod ogromnymi połaciami ziemi, wybrzuszając ją nieco. Ale gdy już się na dobre zbudzą, niszczą wszystko w promieniu tysięcy kilometrów, niosąc zimę, pył i śmierć.
Myślicie o dalekim Yellowstone? Cóż, podobnych superwulkanów naukowcy naliczyli na globie jeszcze dziesięć. Najbliższy jest 650 km od naszej granicy. Mimo to o niebezpieczeństwie ze strony superwulkanów mówi się dziś niewiele. Wygląda na to, że katastroficzny przebój kinowy „2012”, który tak barwnie odmalował erupcję Yellowstone, jednocześnie pozbawił ten temat znamion naukowości i powodów do poważnego traktowania.

Niesłusznie, bo ten superwulkan drzemie i wciąż straszy. Kiedy wybuchł ostatnim razem, zniszczył sporą część kontynentu amerykańskiego i pogrążył świat w wulkanicznej zimie. Potem, od 174 tys. do 70 tys. lat temu, niemal stale wyrzucał z siebie lawę. Dziś powierzchnię Parku Narodowego Yellowstone porastają bujne lasy, nie brak pięknych jezior i gór, a tu i ówdzie dymią fumarole, bulgoczą wulkany błotne i wystrzeliwują w niebo słupy gorącej wody z licznych gejzerów, na tle których turyści tak chętnie się fotografują. Ziemia wokół nich drży – naukowcy niemal stale odbierają wstrząsy, których w ostatnich latach jest jakby więcej. Grunt pod pięknym parkiem delikatnie się unosi – niezbyt szybko i nienachalnie, by nie spłoszyć odwiedzających – ot, o kilka centymetrów na rok. Tym więc skwapliwiej naukowcy zaglądają pod powierzchnię parku. A im więcej się o nim dowiadują, tym szerzej otwierają oczy ze zdumienia.

Hydraulika pod Yellowstone

Bo od dawna wiadomo, że pod Yellowstone, na głębokości 7-17 km, rozciąga się ogromna komora magmowa o długości 72 km i szerokości 30 km, jedna z dziesięciu takich na Ziemi i wykazująca obecnie największą spośród nich aktywność. W kwietniu tego roku sejsmolodzy z University of Utah na łamach pisma „Science” ogłosili, że pod płycej położoną komorą znaleźli drugi zbiornik, niemal cztery i pół razy większy. Leży on na głębokości 19-45 km i zawiera ponad 4100 km sześc. magmy. Praktyczni Amerykanie pospieszyli z wyjaśnieniem, że taką jej ilością można by wypełnić 11 Wielkich Kanionów. Robi wrażenie. Płytsza komora magmowa mieści zaledwie dwa i pół razy tyle magmy, ile potrzeba do napełnienia Wielkiego Kanionu.

– Po raz pierwszy udało się zobrazować wulkaniczny „system hydrauliczny” pod Yellowstone – stwierdził dr Hsin-Hua Huang, główny autor pracy w „Science”, zatrudniony obecnie w California Institute of Technology. Tłumaczy, że naukowcy użyli przy tym techniki o nazwie „tomografia sejsmiczna”, która wykorzystuje fale sejsmiczne przechodzące na wskroś przez Ziemię do zilustrowania jej wewnętrznej struktury. Dzięki temu można rozróżnić skały o różnej gęstości. – Nasze badania pokazują, że górna komora magmowa dzięki położonemu pod nią zbiornikowi magmy połączona jest z istniejącą pod Yellowstone tzw. plamą gorąca, która zasila ten system – dodaje naukowiec.

Ta plama to strumień nagrzanej materii przedostający się z głębi Ziemi ku jej powierzchni. Pomiary pokazują, że system komór i zbiorników wraz z leżącą pod nim plamą gorąca może sięgać kilkuset kilometrów w głąb Ziemi.

Superwulkan Yellowstone jeszcze większy, niż przypuszczano

Wybuchnie czy nie wybuchnie?

Czy Yellowstone wkrótce wybuchnie? Za tym, że zbliża się jego czas, przemawia regularność poprzednich eksplozji, które miały miejsce 640 tys., 1,2 mln i 2 mln lat temu – a więc co mniej więcej 600 tys. lat. Tak się składa, że od ostatniej erupcji minęło już ponad 600 tys. lat. Naukowcy uspokajają, twierdząc, że prawdopodobieństwo superwybuchu w najbliższych latach jest niewielkie. Doktor Robert B. Smith, współautor artykułu w „Science” i emerytowany profesor University of Utah, szacuje je na 1:700 tys. Podobne są szanse na to, że w Ziemię uderzy asteroida o średnicy 1 km.

– Ten wulkan zapewne nie wybuchnie jeszcze przez kilka czy kilkadziesiąt kolejnych generacji, więc nie należy się go teraz obawiać, zwłaszcza w kontekście katastrofy globalnej – twierdzi prof. Marek Lewandowski z Instytutu Nauk Geologicznych PAN.

Aby doszło do kolejnej erupcji, lepka i gęsta magma, które zalega pod Yellowstone, musiałaby się przemieścić ku górze na głębokość około 5 km. Ponieważ zawiera ona dużo rozpuszczonego gazu, z ogromnym ciśnieniem parłaby ku powierzchni, powodując trzęsienia ziemi. Większość geologów sądzi, że wciąż bardzo daleko nam do takich zmian w Yellowstone. Bardziej prawdopodobny w tym rejonie jest wylew lawy podobny do tego, który zakończył się przed 70 tys. lat. Byłoby to mniej groźne zjawisko niż wielka eksplozja.

Wybuch superwulkanuKliknij aby powiększyć

Ślad w genach

Jaka byłaby zatem różnica? Nawet potężny wylew lawy z jednego wulkanu pozostaje zjawiskiem lokalnym. Gorzej jest, kiedy wiele wulkanów jednocześnie stale wylewa lawę, emitując przy tym do atmosfery szkodliwe gazy. To może doprowadzić nawet do masowego wymierania, takiego jak z przełomu permu i triasu. Ale eksplozja potężnego superwulkanu też może stać się wydarzeniem globalnym. Danych o jej ewentualnym przebiegu dostarczają ślady erupcji Mount Toba na indonezyjskiej wyspie Sumatra, która miała miejsce 70-75 tys. lat temu. Była to druga co do wielkości erupcja superwulkanu w ciągu ostatnich 450 mln lat. Wydarzenie, wskutek którego nasz gatunek znalazł się na skraju zagłady.

Analizując ślady z różnych części świata, naukowcy ustalili, że Mount Toba wybuchł z siłą trzy tysiące razy większą niż Mount St. Helens. Erupcja uzyskała ósmy, najwyższy stopień, w skali eksplozywności wulkanicznej. Wyrzucone popioły pomknęły w stronę Indii, Pakistanu i Zatoki Perskiej, gdzie zaległy warstwą grubą na 1-5 m. Słup popiołów wystrzelił na kilkadziesiąt kilometrów, a drobiny wulkaniczne w ciągu pół roku rozprzestrzeniły się na cały glob. Znaleziono je w rdzeniach lodowych na Grenlandii czy w próbkach pobieranych z dna Oceanu Indyjskiego. Związki siarki, krążące przez kilka lat w atmosferze, ograniczyły dostęp światła słonecznego do powierzchni Ziemi, co wywołało dramatyczną w skutkach globalną zimę wulkaniczną. Życie ostało się w strefie równikowej, duża część globu pokryła się lodem. Wszystko, co żyło w promieniu kilku tysięcy kilometrów od miejsca katastrofy, zginęło na miejscu.

Ślad tego kataklizmu wciąż przechowywany jest w naszych genach. Naukowcy ze Stanford University odnaleźli w ludzkim DNA dowód na to, że około 70 tys. lat temu nasz gatunek skurczył się do blisko 2 tys. osobników. To może tłumaczyć małe zróżnicowanie genetyczne współczesnych ludzi, których populacja musiała się odrodzić z niewielkiej grupki ocalonych. Ten efekt wąskiego gardła wielu badaczy przypisuje właśnie eksplozji Mount Toba.

Niemiecki superwulkan

W obliczu tych faktów niemiłym zaskoczeniem będzie wieść, że najbliższy superwulkan znajduje się zaledwie 650 km od polskiej granicy. Jezioro, które powstało w jego kalderze, nosi nazwę Laacher See i położone jest w Niemczech, niespełna 40 km od Bonn.

O tym superwulkanie wiemy sporo. Po raz ostatni wybuchł 12,9 tys. lat temu, tworząc jezioro. Ślady wskazują na to, że słup pyłów osiągnął około 30 km, a aktywność wulkanu mogła trwać kilka miesięcy. Przez ten czas Laacher See wyrzucił 6 km sześc. magmy i 16 km sześc. materiału piroklastycznego. W odległości 10 km od miejsca erupcji warstwa materiałów wulkanicznych miała 10 m grubości. Zginęło wszystko, co żyło w odległości 60 km na północny wschód i 40 km na południowy wschód od miejsca zdarzenia. Erupcja oceniana jest na szósty stopień w skali eksplozywności wulkanicznej.

Materiał piroklastyczny dotarł do Renu i przegrodził go, tworząc jezioro o powierzchni 140 km kw. Kiedy tama runęła, powstała powódź, która zaniosła okruchy skał aż w okolice Bonn. Pyły wulkaniczne opadły na obszar o powierzchni 300 km kw., od centralnej Francji, przez północne Włochy, południową Szwecję, aż do Polski. Globalnym skutkiem tego zdarzenia było kilka chłodniejszych lat. Lokalnie zakończyło się to tragicznie dla ludu, któremu archeolodzy nadali nazwę kultury Federmesser, zamieszkującego okolice wulkanu. Dowody kopalne pokazują, że tamtejsze osady przestały istnieć około 12,8 tys. lat temu.

Czy grozi nam podobny los? Lepiej nasłuchujmy podziemnego pomrukiwania

Przeglądasz naszą stronę na smarfonie i nie widzisz infografiki? Znajdziesz ją tutaj.

W ”Nauce dla Każdego” czytaj też:

Obcy. Dlaczego ich nie lubimy?
Choć trudno to przyjąć, nietolerancja jest cechą zdrowej ludzkiej psychiki. Uprzedzenia ułatwiają życie w grupie. Co wcale nie znaczy, że nie ma w nas miejsca na empatię

Obcy. Badać różnice czy udawać, że ich nie ma?
Czy nasze pochodzenie etniczne ma znaczenie? Jonathan Marks, antropolog z Uniwersytetu Karoliny Północnej w Charlotte, nie ma wątpliwości

Superwulkany. Czy grozi nam globalna katastrofa?
Nie hałasują, nie dymią, nie plują lawą. Tkwią cicho pod ogromnymi połaciami ziemi, wybrzuszając ją nieco. Ale gdy już się na dobre zbudzą, niszczą wszystko w promieniu tysięcy kilometrów, niosąc zimę, pył i śmierć.

Jak moda zabija kobiety
Tłuszcz gromadzi nam się po tej stronie, po której nosimy torebkę. Obciskająca bielizna wywołuje nietrzymanie moczu, a klapki japonki wywołują skurcze. Dalej chcesz być modna?

Zamiast się uczyć, łykniemy pigułkę wiedzy
Amerykanie nazywają go Negroponte-radamusem, bo jego przepowiednie mają w zwyczaju się sprawdzać. Poznaj jednego z największych wizjonerów technologii i jednego z najbardziej znanych amerykańskich naukowców

naukowcyBoją Się

wyborcza.pl

 

Maciej Nowak niemile widziany w Teatrze Polskim. Przez wiceprezydenta Solarskiego

Tomasz Nyczka, 18.08.2015
Marcin Kowalski i Maciej Nowak mieli pokierować od nowego sezonu Teatrem Polskim w Poznaniu. Ale ta koncepcja nie podoba się nowemu wiceprezydentowi od kultury Jędrzejowi Solarskiemu

Maciej Nowak

Maciej Nowak (ALINA GAJDAMOWICZ)

Przez ostatnich 12 lat teatrem kierował Paweł Szkotak. Pracownicy zarzucali mu mobbing i autorytarne rządy. Szkotak w konkursie na kolejną kadencję nie wystartował. Miał mu to zasugerować prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Pisaliśmy o tym w „Wyborczej”.

Nowak, zadeklarowany gej

Do konkursu zgłosiło się 16 osób. Ale tylko dwoje kandydatów otrzymało pozytywne oceny komisji powołanej przez prezydenta. Marcina Kowalskiego, wicedyrektora finansowo-administracyjnego teatru, poparło siedmiu z dziewięciu członków komisji. Pozostałe dwa głosy dostała reżyserka Natalia Korczakowska. Inni kandydaci – ani jednego.

Na tej podstawie komisja zarekomendowała prezydentowi kandydaturę Kowalskiego. A ten od początku nie ukrywał, że jeśli zostanie szefem teatru, to na stanowisko dyrektora artystycznego powoła Macieja Nowaka. Wspólnie stworzyli program dla teatru. „Będzie to teatr życzliwy dla każdego widza, walczący z wszelkimi formami wykluczenia: pokoleniowego, obyczajowego, fizycznego, światopoglądowego i klasowego” – napisali.

Nowak w mediach zapowiadał zaś rewolucję, której chce dokonać. – Nie dam Poznaniowi spokoju – mówił w jednym z wywiadów.

Maciej Nowak był założycielem i pierwszym dyrektorem Instytutu Teatralnego. Przez cztery lata kierował gdańskim Teatrem Wybrzeże. Jest zadeklarowanym gejem, nie ukrywa lewicowych poglądów. Gdy szefował teatrowi w Gdańsku, był w konflikcie z politykami z Pomorza, którzy krytykowali jego repertuar, zarzucali obyczajowe ekscesy.

Niedawno pytaliśmy prezydenta, czy nie boi się tych kontrowersji. – Oceniam zawodowe dokonania Nowaka. Nie mam uprzedzeń – odpowiedział Jaśkowiak.

Co się zmieniło? – W zeszłym tygodniu w Urzędzie Miasta pojawił się pomysł, by to jednak Natalia Korczakowska została dyrektorem teatru – relacjonuje nam, zastrzegając anonimowość, jeden z urzędników.

– Nic o tym nie wiem. Ale na decyzję, kto będzie dyrektorem, wszyscy czekamy – mówi nam Korczakowska. I dodaje: – Byłam przekonana, że nie mam już szans.

„Duet Kowalski-Nowak to najlepsze rozwiązanie”

By zostać dyrektorem, Korczakowska nie potrzebuje rekomendacji komisji konkursowej, bo prezydent nie musi brać jej pod uwagę. Korczakowska to znana reżyserka, spektakle wystawiała m.in. w Teatrze Narodowym i Teatrze Wielkim w Warszawie.

Marcin Kowalski spotkał się niedawno z zespołem Teatru Polskiego. – Wiem, że rozmawiał z prezydentem Jaśkowiakiem i już nic nie jest pewne. Każdy scenariusz jest możliwy – relacjonuje Piotr Kaźmierczak, aktor Teatru Polskiego i szef związku zawodowego w teatrze. Jego zdaniem duet Kowalski-Nowak to najlepsze rozwiązanie dla sceny: – Za kilkanaście dni zaczyna się sezon, a my nie mamy dyrektora, jesteśmy nieprzygotowani. Nie ma czasu na wahania prezydenta, tym bardziej że motywowane są politycznie.

O co chodzi? Urzędnicy mówią nam, że prezydent przestraszył się kontrowersji związanych z Nowakiem. Miał zasugerować Marcinowi Kowalskiemu, że zostanie szefem teatru, jeśli na dyrektora artystycznego wybierze kogoś innego niż Nowak.

Kowalski nie zamierza się ugiąć: – Spotkałem się z prezydentem i czekam na jego decyzję. Ale jeśli Maciej Nowak nie zostanie dyrektorem artystycznym, nie przyjmę stanowiska. To Nowak przygotował nasz program.

– Nie wiem, co się o mnie mówi w Poznaniu i jakie są opinie na mój temat. Czekam na informację od Marcina Kowalskiego – mówi Nowak.

Co Solarskiemu się nie podoba

Według naszych informacji kandydaturę Kowalskiego chce utrącić nowy wiceprezydent Jędrzej Solarski, który ma nadzorować kulturę. Był też szefem komisji konkursowej. Głosował przeciwko Kowalskiemu właśnie z powodu Nowaka.

– Nie znam go. Ale nie podobało mi się to, że podczas posiedzenia komisji – zamiast omawiać kandydaturę pana Kowalskiego – skupialiśmy się wyłącznie na rozmowie o Macieju Nowaku – mówi nam Solarski.

Przeciwnikiem kandydatury Kowalskiego był też Artur Różański, radny PiS, również członek komisji konkursowej. Razem z Solarskim głosował za Natalią Korczakowską.

– Jej wizja była ciekawsza i przedstawiona w przystępny sposób – mówi „Wyborczej” Różański. I dodaje: – Sugerowałbym jednak, by prezydent pośpieszył się z wyborem dyrektora. Zwłoka szkodzi teatrowi.

Co na to prezydent Jaśkowiak? Nie udało nam się z nim skontaktować. Wczoraj rozmawiała z nim jednak szefowa wydziału kultury Justyna Makowska. – Prezydent wciąż nie podjął decyzji – mówi nam Makowska.

nowakZbytKontrowersyjnyDlaPoznania

gazeta.pl

Zbrodnia w Rakowiskach: proces niejawny, ale tylko częściowo

Anna Gmiterek-Zabłocka, TOK FM, 18.08.2015

Oskarżeni w sądzie

Oskarżeni w sądzie (Fot. Anna Gmiterek-Zabłocka, TOK FM)

Z częściowym wyłączeniem jawności będzie się toczył proces pary 18-latków, oskarżonych o brutalną zbrodnię w Rakowiskach na Lubelszczyźnie. Tak zdecydował sąd, po trzech wnioskach, które w tej sprawie zostały złożone. Oboje oskarżeni byli w sądzie, siedzieli za szklaną szybą – obok siebie, ale miedzy nimi siedział policjant. Dziewczyna miała ciemne okulary.

Wnioski o utajnienie procesu złożyli obrońcy oskarżonych (Kamil ma obrońcę z urzędu, Zuzanna – z wyboru), a także prokurator. Powołał się przy tym na stanowisko pokrzywdzonej w tej sprawie babci Kamila, a matki zamordowanej kobiety, która miała być dzisiaj jednym ze świadków, ale w sądzie się nie pojawiła. – O wyłączenie jawności zwróciła się do mnie wykonująca prawa zmarłych pokrzywdzonych matka pani Agnieszki – mówił prokurator.

Dlaczego wyłączono jawność? Uzasadnienie wniosków w tej sprawie – też tajne

Uzasadnienie wniosków o wyłączenie jawności zostało przedstawione sądowi bez udziału dziennikarzy. Wszyscy zostali wyproszeni z sali rozpraw, sąd dokładnie sprawdził, czy na sali nie zostały mikrofony lub kamery. Policjant wyniósł nawet ze środka plecak jednego z dziennikarzy. – Naszym zdaniem są ustawowe przesłanki do wyłączenia jawności. Nic więcej jednak nie mogę powiedzieć – stwierdził adwokat Tomasz Nowak, obrońca Zuzanny M.

 

Składanie wyjaśnień – bez udziału dziennikarzy

Sąd zgodził się na utajnienie procesu, ale tylko częściowe. – Na podstawie art. 360 paragraf 1 punkt 4 KPK sąd postanowił wyłączyć jawność rozprawy głównej z uwagi na ważny interes osób najbliższych ofiar przestępstwa – mówił sędzia Arkadiusz Śmiech. Jawność została wyłączona na czas składania wyjaśnień przez oskarżonych, a także na czas przesłuchania świadków w dniu dzisiejszym i na czas przesłuchania osób najbliższych dla oskarżonych.

Na dziś, na godzinę 12 wezwano m.in. parę studentów, którzy mieli pomagać Kamilowi i Zuzannie, choć początkowo nie byli niczego świadomi. Oni już wcześniej zostali skazani na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny.

Oboje oskarżeni byli w sądzie, siedzieli za szybą, obok siebie, choć oddzielali ich policjanci, nie mieli ze sobą bezpośredniego kontaktu, nie było też widać, by tego kontaktu szukali. Kamil to bardzo młodo wyglądający chłopak, bardzo chudy, siedział z kamienną twarzą, blady. Nie ukrywał twarzy w przeciwieństwie do Zuzanny, która początkowo siedziała w ciemnych okularach, a potem gdy je zdjęła – zakrywała twarz rękami.

Do zbrodni doszło w grudniu w Rakowiskach. Młodzi ludzie zeznawali w śledztwie, że zabili, bo rodzice Kamila (funkcjonariusz Straży Granicznej i jego żona nauczycielka) nie godzili się na ich związek. Nastolatkowi przyznali się do winy, mówili, że inspirację czerpali m.in. z filmów. Kamil w trakcie jednego z ostatnich przesłuchań wyraził skruchę, powiedział, że żałuje. Z ust dziewczyny takie słowa nie padły.

TOK FM