Bociany (16.02.15)

 

„Czy zadzwoniłby pan do Putina?”. Zamieszanie na konferencji Andrzeja Dudy

Andrzej Duda miał problem z pytaniem o telefon do Władimira Putina
Andrzej Duda miał problem z pytaniem o telefon do Władimira Putina Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta, RT / youtube.com

Magdalena Ogórek oświadczyła, że gdyby była głową państwa, to „podniosłaby słuchawkę, by do prezydenta Rosji zadzwonić”. Deklaracja kandydatki SLD zaintrygowała dziennikarzy do tego stopnia, że podczas konferencji Andrzeja Dudy zapytali, czy i on zatelefonowałby do Władimira Putina. Pytanie było powtarzane wiele razy, ale nie doczekało się jasnej odpowiedzi.

Gdy pytanie o telefon do Putina padło po raz pierwszy, Duda zaczął mówić o roli prezydenta, który powinien służyć Polsce i dbać o jej interesy. Mało konkretna odpowiedź nie zadowoliła dziennikarzy stacji TVN24, więc kolejny z nich ponowił pytanie.

Odnosząc się do niego, kandydat PiS poddał analizie politykę wschodnią rządów PO-PSL, ale znowu nie powiedział „tak” albo „nie”.

–Polska polityka zagraniczna poddała sprawę Ukrainy. I to jest jasno i wyraźnie widoczne. Nie istniejemy dzisiaj na europejskiej scenie politycznej, jeżeli o tą sprawę chodzi. A dotyczy to naszego interesu i bezpieczeństwa Polski. (…). Ta sprawa została poddana zarówno przez rząd, jak i przez prezydenta. Gdybyśmy byli liczącym się graczem w tej sprawie, być może, że telefon polskiego prezydenta do Władimira Putina byłby skuteczny, ale dzisiaj, niestety, nie jesteśmy – powiedział europoseł.

Reporterzy w dalszym ciągu nie wiedzieli jednak, czy prezydent Duda podniósłby dzisiaj słuchawkę i zadzwonił do Władimira Putina. Dlatego pytanie padło raz jeszcze.

W tym przypadku kandydat PiS również zachował wstrzemięźliwość. – Prezydent Duda prowadziłby w tej sprawie zupełnie inną politykę od samego początku – zadeklarował.

Europoseł nie zdołał zatrzymać w ten sposób dziennikarskiej ofensywy, więc pytanie znów wybrzmiało w sejmowej sali. – Od samego początku prowadziłbym aktywna polską politykę międzynarodowa. W tym kontekście, kraju liczącego się w ustalaniu planu pokojowego dla Ukrainy, być może, że taki telefon byłby uzasadniony – odparł kandydat.

Taka odpowiedź rozjaśniła nieco sytuację, ale reporterzy chcieli mieć pewność absolutną . – No dobrze, więc pytam. Czy teraz byłby uzasadniony? – naciskał jeden z nich. Duda ponownie zaczął kluczyć, zaznaczając, że „w tym momencie Polska nie bierze udziału w tych negocjacjach”.

– No niech pan odpowie po prostu „tak” albo „nie”, bo ja nie rozumiem – kontynuował podirytowany dziennikarz.

– Najwyraźniej pan nie rozumie – wtrącił wspierający kandydata Marcin Mastalerek, rzecznik PiS.

– Jak pan nie rozumie, to dlaczego pan pyta? – dorzucił rozbawiony Duda, który po chwili zreflektował się jednak i zamknął temat ostatnią odpowiedzią.

– Gdyby Polska polityka zagraniczna była aktywna i działała w sprawie Ukrainy, być może byłby dzisiaj adekwatny taki telefon prezydenta – powiedział kandydat PiS.

Podczas poniedziałkowej konferencji Duda po raz kolejny zachęcił Bronisława Komorowskiego do wzięcia udziału w przedwyborczej debacie.

naTemat.pl

Papież Franciszek reformuje kurię. „Wzmacnia przy tym grupę reformatorów w kolegium kardynalskim” [KOMENTARZ]

Prof. Arkadiusz Stempin, 16.02.2015
Ceremonia powołania nowych kardynałów 14 lutego

Ceremonia powołania nowych kardynałów 14 lutego (GREGORIO BORGIA/AP)

Papież Franciszek zagryzł w sobotę wargi, godząc się – wbrew swoim standardom – na uczestnictwo w uroczystości pełnej monarchicznego ceremoniału. W Bazylice św. Piotra nadał dwudziestu hierarchom godność kardynalską – pisze prof. Arkadiusz Stempin.
Cel uświęca środki. Każdy monarcha jest silny poparciem swoich pretorianów. Stąd nominacje kardynalskie są w ręku każdego papieża wybornym instrumentem kreowania własnej polityki. Nie tylko personalnej.Obecnie większość purpuratów, pochodząca z nominacji poprzednich dwóch konserwatywnych papieży, nie należy do zwolenników nowego kursu w Watykanie. Nic więc dziwnego, że dwudziestka nominatów ma wzmocnić linię obecnego pontifexa: „ubogiego Kościoła ubogich ludzi”.

Kto purpuratem?

Spektakularna jest nominacja jednego z nielicznych Europejczyków, Włocha Franzisco Montenegro, do którego archidiecezji na Sycylii należy śródziemnomorska wyspa Lampedusa, którą papież odwiedził w lecie 2013 roku, by solidaryzować się z nędzarzami-uciekinierami z Afryki.

Lwia część nominatów pochodzi jednak z peryferiów Kościoła. Wśród nich znajdują się biskupi z krajów, które nigdy nie miały swojego kardynała: Wysp Zielonego Przylądka, Wietnamu, Mozambiku, archipelagu Wysp Tonga na południowym Pacyfiku, czy Republiki Związku Mjanmy (dawnej Burmy). Istotne jest i to, że nowi kardynałowie nigdy nie orbitowali wokół rzymskiej kurii.

A reforma kurii to obecnie priorytet dla papieża Franciszka. Dlatego na początku minionego tygodnia nad zmianami kościelnej centrali pochylił się jego nieformalny rząd, czyli grupa ośmiu zaufanych kardynałów, funkcjonująca jakby w opozycji do kurii. W piątek rzeczona grupa K-8 przedłożyła 34-stronicowy projekt zmian całemu kolegium kardynalskiemu, które w liczbie 164 z ogólnej 227 purpuratów, w tym nowo kreowanych, zjawiło się na konsystorzu w Rzymie.

Napięta sytuacja w kolegium

Z wewnętrznych doniesień wynika, że sytuacja w kolegium kardynalskim jest napięta. Ale chodzi przecież o nic innego, jak tylko o radykalne zerwanie z dotychczasowym statusem kurii, rozumianym jako naczelne dowództwo Kościoła. Co wielu konserwatywnym kurialistom, drżącym o swoje wpływy, przysparza bezsennych nocy.

Projekt grupy K-8 formalnie stanowi rewizję Konstytucji Apostolskiej „Pastor Bonus”, wydanej w 1988 roku przez papieża Jana Pawła II, a regulującej strukturę kościelnej centrali. Z przecieków wynika, że zmiany polegają na zmniejszeniu liczby watykańskich ministerstw (kongregacji i rad papieskich) i na lepszej koordynacji ich pracy. To brzmi mało rewolucyjnie, ale de facto oznacza wprowadzanie na miejsce autorytarnego sposobu podejmowania decyzji zasad konsultacji.

Zmiany uderzają też w najbardziej prestiżowy organ Kurii – sekretariat stanu. Od pontyfikatu papieża Pawła VI (1963-78) nabrał on cech urzędu kanclerskiego, sterując nie tylko polityką zagraniczną Stolicy Apostolskiej, ale i podporządkowując sobie wszystkie inne watykańskie ministerstwa. W przypadku sekretarza stanu papieża Benedykta XVI, kardynała Tarcisio Bertone, urząd przerodził się w instytucję wicepapieża. Kardynał Bertone posunął się bowiem tak daleko, że np. blokował spotkania w cztery oczy szefów poszczególnych kongregacji z Benedyktem XVI. Na tete-a-tete z Najwyższym Kapłanem czekali oni w tygodniowych kolejkach.

Taki model funkcjonowania sekretariatu stanu obecny projekt wyrzuca na śmietnik. Projekt reformy kurii zawiera też propozycję wzmocnienia pozycji świeckich w Kościele poprzez powołanie odrębnej kongregacji „ds. świeckich, rodziny i życia” oraz wyniesienie na kluczowe stanowiska w kurii osób świeckich, w tym także kobiet, co obecnie zarezerwowane jest wyłącznie dla duchownych w randze kardynałów lub arcybiskupów.

Petryfikacja Watykanu

U podstaw zmian sugerowanych przez grupę K-8 leży postulat zmiany mentalności urzędników kurii. Siłą napędową ma być dla nich nie „wyścig szczurów”, a „duchowość w służbie wspólnoty”. Postulat, którego wdrożenie będzie graniczyć z cudem.

Spetryfikowane networki w Watykanie, powiązane silnie z korupcyjną polityką włoską, bronią się bowiem przed szatańskimi pomysłami pozbawienia ich dotychczasowych wpływów. Nic dziwnego, że grupy konserwatywnych kardynałów i kurialistów tworzą front oporu. Jeden z ich liderów, niemiecki kardynał Gerhard Ludwig Müller, zarazem prefekt najważniejszej kongregacji, Doktryny i Nauki Wiary, na łamach watykańskiej gazety „Osservatore Romano”, półoficjalnego organu Stolicy Apostolskiej, napisał, że reforma kurii nie może podlegać kryteriom, które obowiązują w przypadku centralnych instytucji świeckich. A już oddanie wyższych stanowisk w kurii rzymskiej świeckim byłoby sakrilegiem, podobnie jak przekazanie większej władzy w ręce narodowych episkopatów. Wielu uważa, że wywody Müllera stanowią kontrpropozycję dla projektu grupy K-8.

Reformą kurii papież chce uczynić zmiany w Kościele nieodwracalnymi. A nominacjami kardynalskimi pragnie zamienić proporcje w kolegium, które wybierze nową głowę Kościoła. Bo wydaje się wątpliwe, by on sam zebrał wszystkie owoce swoich reform. Wybór jego następcy przesądzi o trwałości zmiany kursu, zainicjowanej przez papieża z Argentyny.

Zobacz także

TOK FM

„Newsweek”: „Kaczyński ma problemy ze zdrowiem”. PiS broni prezesa. „Jego kondycja? Znakomita”

AB, 16.02.2015
Prezes PiS Jarosław Kaczyński

Prezes PiS Jarosław Kaczyński (Fot. Grzegorz Skowronek/ Agencja Gazeta)

– W PiS po cichu wiele osób mówi od dawna: że prezes jest już stary (…). Owszem, ma umysł ostry jak żyletka, ale fizycznie niedomaga coraz częściej – mówi „Newsweekowi” anonimowy polityk partii. Kaczyńskiego broni wiceszef ugrupowania. – Kondycja prezesa? Znakomita – zapewnia Adam Lipiński.
W artykule zatytułowanym „Stary czy jary” dziennikarze „Newsweeka” zastanawiają się nad kondycją PiS i polityczną przyszłością Andrzeja Dudy – kandydata ugrupowania na prezydenta. Anonimowy rozmówca tygodnika przekonuje, że działania Kaczyńskiego wskazują na to, że majowe wybory prezydenckie mogą być swoistym „być albo nie być” prezesa, który być może szuka swojego następcy.Czy rzeczywiście? Rozmówca gazeta przypomina głośny apel prof. Andrzeja Nowaka, który namawiał Kaczyńskiego do ustąpienia pola młodszym. – Nowak powiedział głośno to, o czym w PiS po ciuchu wiele osób mówi od dawna: że prezes jest już stary, że w tym wieku Piłsudski szykował się na tamten świat, a Dmowski był politycznym emerytem – cytuje anonimową wypowiedź polityka ugrupowania gazeta. – Owszem, prezes ma umysł ostry jak żyletka, ale fizycznie niedomaga coraz częściej – zaznacza informator.

Zdaniem „Newsweeka” tajemnicą poliszynela jest w partii to, że Kaczyński ma poważne problemy zdrowotne: zasłabł podczas spotkania z wyborcami, odchorowuje każdy stres i wysiłek związany z aktywnością polityczną. Prezes PiS ma też cierpieć na cukrzycę i coraz częściej przysypiać na spotkaniach. Tym doniesieniom zaprzecza jednak wiceszef ugrupowania Adam Lipiński. – Kondycja prezesa? Znakomita. To on nas goni do roboty – zapewnia. Jak dodaje, w partii „może ustąpić każdy, ale nie prezes. Jego odejście doprowadziłoby do fermentu”.

Całość tekstu można przeczytać w najnowszym „Newsweeku” >>>

gazeta.pl

Lech Kaczyński był „nieudacznikiem”? Michalski ostro o byłym prezydencie. „Nie nadawał się do polityki”

Krzysztof Lepczyński, 16.02.2015
Lech Kaczyński

Lech Kaczyński (Fot. Dominik Werner / Agencja Gazeta)

„Lech Kaczyński do polityki w ogóle się nie nadawał” – pisze Cezary Michalski w „Newsweeku”. Publicysta w tekście o „prezydencie nieudaczniku” wskazuje, dlaczego Andrzej Duda popełnia błąd, używając w kampanii prezydenckiej „mitu Lecha Kaczyńskiego”.
„Andrzej Duda – nowy Lepper, spadkobierca nieudacznika Lecha Kaczyńskiego” – czytamy na okładce „Newsweeka”. Nazwanie byłego prezydenta „nieudacznikiem” w tygodniku opinii oburzyło niektórych dziennikarzy, zwłaszcza konserwatywnych. „Miejcie chociaż trochę szacunku dla historii marki” – stwierdziła na Twitterze Katarzyna Pawlak z „Gazety Polskiej Codziennie”. A Samuel Pereira, jej redakcyjny kolega, pisze o języku nienawiści.Cztery dowody słabości Lecha Kaczyńskiego„Ujeżdżanie mitu Lecha Kaczyńskiego było najważniejszym motywem konwencji Andrzeja Dudy i stanie się zapewne także fundamentem całej jego kampanii” – pisze w „Newsweeku” Cezary Michalski. Podkreśla, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego była „nieudolna, słaba, niedecyzyjna”. I wylicza dlaczego.

1. Michalski przypomina sprawę karykatur Kaczyńskiego w niemieckiej gazecie. Publicysta krytykuje, że „żałosny pamflet” sprowokował prezydenta do zerwania szczytu Trójkąta Weimarskiego i sparaliżowania kontaktów Polski z Niemcami i Francją.

2. Według Michalskiego polityka zagraniczna Kaczyńskiego, a zwłaszcza walka o pozycję Polski w Unii Europejskiej, była „serią porażek”.

3. „Fikcją” nazywa Michalski zdolność Kaczyńskiego do rozwiązywania konfliktów społecznych. Choć prezydent miał stanowić „lewą nogę” obozu rządzącego, w ogóle zdaniem publicysty nie reagował na konflikty różnych grup społecznych z rządem.

4. „Jedyną polityczną treść dla rządów PiS i prezydentury zapewniał Jarosław Kaczyński” – zaznacza Michalski. Jego zdaniem Lech „był obciążeniem nawet dla brata”. Publicysta pisze, że przez zbytnią wrażliwość i wpływ otoczenia podejmował fatalne decyzje personalne, nie tylko z punktu widzenia Polski, ale i PiS.

Mit zastąpił prezydenta

„Lech Kaczyński do polityki w ogóle się nie nadawał” – podkreśla Michalski. Zaznacza, że wiedzą to prawicowi dziennikarze i politycy. „Dlatego 10 kwietnia 2010 uwolnił ich z niewygodnej prawdy, wyposażając za to w użyteczny mit wielkiego poległego prezydenta” – pisze. Posługując się tym mitem, Jarosław Kaczyński niemal został prezydentem, a Andrzej Duda chce za jego pomocą co najmniej wejść do drugiej tury wyborów.

Cały tekst w najnowszym „Newsweeku”>>

Zobacz także

TOK FM

Nowy sondaż: Komorowski wygrywa w pierwszej turze, Duda dostaje 15 proc

MT, PAP, 16.02.2015
Bronisław Komorowski

Bronisław Komorowski (Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta)

Bronisław Komorowski w nowym sondażu przed wyborami prezydenckimi zdobywa 63 proc. głosów. To niewielka strata względem styczniowego sondażu. Dużo więcej, mimo startu kampanii, traci Andrzej Duda. Frekwencja miałaby wynieść 70 procent.
63 proc. ankietowanych, którzy zapowiadają głosowanie w wyborach prezydenckich, zamierza poprzeć ubiegającego się o reelekcję Bronisława Komorowskiego – wynika z pierwszego sondażu prezydenckiego CBOS. Kandydat PiS Andrzej Duda może liczyć na 15 proc. głosów. Udział w wyborach deklaruje 70 proc. badanych.Na kandydatkę SLD Magdalenę Ogórek zamierza głosować 3 proc. potencjalnych uczestników wyborów. Tyle samo respondentów – 3 proc. – zadeklarowało poparcie Janusza Korwin-Mikkego. 2 proc. zwolenników ma kandydat PSL na urząd prezydenta – Adam Jarubas, a na 1 proc. głosów mogliby liczyć Anna Grodzka (Zieloni) oraz Janusz Palikot (Twój Ruch).

Z poprzedniego sondażu, przygotowanego przez IBRiS na zlecenie Prawa i Sprawiedliwości, wynikało, że Komorowski nie zdobędzie 50 proc. głosów i będzie musiał powalczyć w drugiej turze z Andrzejem Dudą, który w pierwszej zdobędzie 26 proc. Czytaj więcej >>>

W styczniowym w sondażu Milliward Brown dla „Faktów” TVN Komorowski zdobywał 65 proc. głosów, a Duda – 21.

Wysoka frekwencja

Spośród zdeklarowanych uczestników majowego głosowania 8 proc. jeszcze nie wie, na kogo oddałoby swój głos.

70 proc. uprawnionych do głosowania zapowiada, że 10 maja pójdzie do urn wyborczych. 20 proc. nie wie jeszcze, czy będzie głosować, a 10 proc. z góry to wyklucza.

CBOS przeprowadził sondaż w dniach 5-11 lutego 2015 roku na liczącej 1003 osoby reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.

Zobacz także

TOK FM

Insynuacje „Wprost” o Durczoku zaszkodzą TVN-owi? „Może tak komuś się wydawało, ale nie sądzę”

Piotr Markiewicz, 16.02.2015
Kamil Durczok

Kamil Durczok (Fot. Agnieszka Kosiec / AG)

„Wprost” w najnowszym wydaniu opublikował tekst o życiu prywatnym Kamila Durczoka. Czy pełna insynuacji i niedomówień publikacja może zaszkodzić nie tylko dziennikarzowi, ale i całej stacji? O to swoich gości w audycji EKG w TOK FM pytał Maciej Głogowski.
Sprzedaż kontrolnego pakietu akcji TVN jest już na finale – informował na początku lutego „Press”. Nowego właściciela mamy poznać do końca miesiąca. Czy jednak ostatnie „rewelacje” tygodnika „Wprost” na temat Kamila Durczoka mogą wpłynąć na wycenę stacji?- W biznesie liczą się fakty, a – jak rozumiem – na razie są tylko insynuacje – skomentował w audycji EKG w TOK FM Ryszard Petru, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Jego zdaniem publikacja „Wprost” nie będzie miała wpływu na wycenę TVN. – TVN to cała masa innych programów. Gdyby się okazało, że tam są dużo większe problemy niż to, co słyszymy, to można by było się zastanowić. Ale nie widzę żadnego związku między wyceną a insynuacjami, które słyszymy – stwierdził Petru.

Gość TOK FM podkreślił: – Nikt nikomu nie udowodnił przestępstwa, nie widzę też jakiegokolwiek wpływu na jakość programu.

„Miniskandalik”

– Rozmowa o transakcji związanej z TVN to rozmowa o dużych pieniądzach pomiędzy dużymi i rozgarniętymi partnerami, którzy miarę wartości spółki medialnej mają w odniesieniu do innych wskaźników niż jakaś tocząca się sprawa dotycząca gwiazdy tej firmy medialnej – stwierdził z kolei Maciej Grelowski, przewodniczący Rady Głównej BCC. – Nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie. Być może komuś się tak wydawało, ale nie sądzę – dodał.

Zdaniem Grelowskiego w Polsce nie jest trudne „wywołanie zamieszania i miniskandaliku”. Skrytykował przy tym media, które stosują te metody. – Pewną regułą jest, że niedomówienie, pomówienie i spekulacja jest pożywką do budowania całych obfitych treści na temat niektórych ludzi lub zdarzeń. Jeżeli sami dziennikarze to piętnują, to jestem bardzo zadowolony, że taka dyskusja się toczy – bo może te cytaty trzeba będzie kiedyś przytoczyć – stwierdził.

Cały wątek podsumował Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej: – To nie wpłynie w żaden sposób na transakcję sprzedaży TVN. Materiał „Wprost” to nie jest żaden materiał, który mógłby być podstawą jakichkolwiek oskarżeń. Stacja TVN bez pana Kamila Durczoka da sobie dalej radę, gdyby odszedł. Natomiast takie argumenty, jeżeli chodzi o cenie ostatecznej, mogą być wykorzystane, no bo wszystkiego negocjatorzy się chwytają, żeby zyskać najkorzystniejszą cenę – stwierdził.

Zobacz także

TOK FM

Durczok po publikacji „Wprost”: Nigdy nikogo nie molestowałem. Jestem zdemolowany psychicznie

Krzysztof Lepczyński, 16.02.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103085,17414341,video.html?embed=0&autoplay=1
– Nigdy nie molestowałem żadnej z podległych mi pracownic. Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety – mówił w Poranku Radia TOK FM Kamil Durczok, dziennikarz TVN. – Czym innym jest wymagający szef, czym innym szef molestujący. Nigdy nie byłem molestującym szefem – powtarzał. Dziennikarz mówił o dzisiejszej publikacji „Wprost” („Ciemna strona Durczoka”) i o plotkach pojawiających się w internecie, że to on jest anonimowym szefem molestującym podwładne opisanym w poprzedniej publikacji tygodnika.
„Wprost” w najnowszym numerze opisuje zajście w warszawskim mieszkaniu, w którym miał uczestniczyć Durczok. Dziennikarz był gościem Dominiki Wielowieyskiej w Poranku Radia TOK FM.Dominika Wielowieyska: Czy molestowałeś seksualnie swoje podwładne, jak sugerują niektóre portale?Kamil Durczok: – Z całą stanowczością, jasno i wyraźnie chcę powiedzieć: nigdy nie molestowałem żadnej z podległych mi pracownic. Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety. Czym innym jest styl zarządzania. Ja jestem cholerykiem, czasem wybuchałem w pracy…Redakcja telewizyjna to miejsce, gdzie ludzie spędzają kilkanaście godzin na dobę. Albo tworzą zgrany zespół i wtedy można sobie pozwolić na znacznie więcej, także na podniesienie głosu, albo pracuje się według przepisów od jednego miejsca do drugiego i takich bardziej bezpośrednich relacji się nie nawiązuje. Ale między tym, co mówię, relacjami z podwładnymi i reporterami, reporterkami, a zarzutem molestowania, jest jakiś kanion Kolorado! Czym innym jest wymagający szef, czym innym szef molestujący. Nigdy nie byłem molestującym szefem.A pojawiający się w internecie zarzut o molestowanie?– Stworzono zarzut. Kto go stworzył? Czy stworzył go ktoś, kto pisał ten artykuł, czy jego anonimowe źródło? Czy można mi postawić jakikolwiek zarzut, okaże się za dwa tygodnie. Dzisiaj w mojej firmie zaczęła prace komisja. Żeby była jasność: byłoby czymś kompletnie nienormalnym, żebym przez ten czas pracował, mijał ludzi, którzy być może będą z tą komisją rozmawiali. W związku z tym, oczywiście, poszedłem na dwutygodniowy urlop. Właściwie go tylko przyśpieszyłem, bo był planowany. W tej sytuacji było jasne, że nie powinienem utrudniać pracy tym, którzy chcą to wyjaśnić. Ze spokojem czekam na te wyjaśnienia. Z absolutnym spokojem.

Usłyszałeś od swoich szefów, że jeśli komisja potwierdzi niejako twoją winę, możesz stracić pracę?

– Jeśli komisja miałaby potwierdzić moją winę albo znaleźć w moim postępowaniu w tym zespole, bardzo dobrym, doskonałym zespole, jakiekolwiek niewłaściwe zachowania, sam będę wiedział, co mam zrobić. Natychmiast złożę odpowiedni wniosek do mojego szefa.

Molestowanie to nie tylko fizyczne napastowanie. Granica między życiem prywatnym a regułami dotyczącymi mobbingu i molestowania jest płynna.

– Otóż to! Jeśli ktoś bardzo będzie chciał postawić mi taki zarzut i znaleźć coś z mojego życia prywatnego, co będzie świadczyło na rzecz tezy, że kogoś molestowałem, to być może to znajdzie. Ja wiem, co robiłem w życiu. Nie jestem bezgrzeszny. Popełniałem mnóstwo rozmaitych życiowych, prywatnych błędów. Mam ich świadomość, zapłaciłem dość wysoką osobistą cenę. Rozstałem się z moją żoną. Nie jesteśmy po rozwodzie, ale nie mieszkamy razem. Ale nigdy świadomie nie wyrządziłem nikomu żadnej krzywdy. Nigdy nie doprowadziłem do sytuacji, w którejś ktoś miał taką zarysowaną alternatywę: albo idziesz do łóżka z szefem, albo z firmy wylatujesz, nie awansujesz, nie możesz liczyć na podwyżkę. Nigdy czegoś takiego nie było.

Możesz mieć poczucie, że takiej presji nie było. Ale podwładne mogły tę presję odczuwać.

– Mogły. Nie możemy wejść w głowę ludzi, z którymi rozmawiamy i odczytać, co tam jest, czy poczuły się skrzywdzone. Czytając ten tekst dwa tygodnie temu pomyślałem, że jeśli wyczerpuje to znamiona z kodeksu karnego, są instytucje, do których taki ktoś może się zgłosić. A nie mogłem się bronić przed tym artykułem także dlatego, że tam nie padło moje nazwisko.

Padło w portalach.

– Na początku nie sądziłem nawet, że to może być artykuł o mnie. To potworny rodzaj dziennikarstwa, jak z hybrydową wojną. Dziennikarstwo hybrydowe. Putin wysyła żołnierzy, ale oficjalnie ich tam nie ma. „Wprost” pisał artykuły o znanym reżyserze, który miał molestować młodocianych chłopców, potem o gwiazdorze telewizyjnym, który miał robić casting na męskie prostytutki. Ale nie podaje nazwisk. Teraz robi tekst o znanym dziennikarzu, który miał molestować, ale nie podaje nazwiska. Przez dwa tygodnie tworzy grunt do fali spekulacji. Przed czym mam się bronić?

Co z dzisiejszą publikacją „Wprost”?

– Powiem to jedno zdanie, choć uważam, że to moja absolutnie prywatna sprawa. W wolnym, prywatnym czasie odwiedziłem mieszkanie jednej z moich znajomych ze środowiska medialnego. To, co tam zrobiłem, to jest absolutnie moja prywatna sprawa. To nie było złamanie prawa. Nie wiem, czy policja się tym zajmuje. Mnie łatwo znaleźć.

Czy biały proszek, o którym pisze „Wprost”, to były narkotyki?

– Skąd ja mam wiedzieć, co tam w ogóle było? Tam przyjechała policja, była w środku. Ja byłem na zewnątrz, policjanci wyszli i tyle.

Rozważasz kroki prawne przeciw blogerom i „Wprost”?

– Tak. Piszemy pismo procesowe ws. blogera, który wprost napisał, że to ja molestowałem. Ws. tygodnika… Mój prawnik, obudzony bladym świtem, zaczął nad tym pracować. To są za poważne sprawy, walczę teraz o swoją twarz. Muszę to skierować na drogę prawną.

Poprowadzisz jeszcze „Fakty”?

– Dziś myślę o tym, jak przeżyć do jutra. Pracuję w mediach od 25 lat, widziałem wszystko albo prawie wszystko. Jestem zdemolowanym psychicznie facetem, który trzyma się dzięki temu, że żona, z którą się rozstałem, jest dla mnie oparciem. Bardzo bym chciał jeszcze poprowadzić „Fakty”.

TOK FM

„Najmłodszy polski milioner” Piotr K. ma problemy z prawem. Zakaz wyjeżdżania z kraju

js, 15.02.2015
Piotr K.,

Piotr K., „najmłodszy polski milioner” (fot. gazeta.tv)

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów postawiła Piotrowi K. zarzut wprowadzenia do obrotu kosmetyków bez zezwolenia. Chodzi o produkty do wybielania zębów.
Perypetie Piotra K. opisała „Gazeta Pomorska”. – Wobec podejrzanego zastosowano zakaz opuszczania Polski – tłumaczy dziennikarzom prokurator Paweł Wierzchołowski, szef stołecznej prokuratury rejonowej. Piotr K. musiał oddać paszport.Polsko-amerykańskie biznesyKim jest Piotr K.? 23-latek nazywany „najmłodszym polskim milionerem” przedstawia się jako właściciel kliniki medycyny estetycznej Estinity. Chętnie opowiada w mediach o tym, że do wszystkiego doszedł ciężką pracą.Najnowsze śledztwo w jego sprawie dotyczy sprzedaży w Polsce wybielającej pasty do zębów i stomatologicznych nakładek Whitetime. W październiku 2014 roku Główny Inspektor Sanitarny nakazał mężczyźnie wstrzymanie sprzedaży, bo produkt był przeznaczony tylko do użytku w gabinetach stomatologicznych.Mimo to Piotr K. sprzedawał pastę do zębów za pośrednictwem przedsiębiorstwa Whitetime Professional Distribution LLC zarejestrowanego w stanie Delaware w USA.Międzynarodowy sukces czy problemy?Ale młody „milioner” ma problemy nie tylko w Polsce. Pod koniec września brytyjski „Daily Mirror” pisał: „Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio dostaliśmy tyle skarg na jedną firmę w tak krótkim czasie”. Dziennikarze opisywali problemy konsumentów, którzy skusili się na bezpłatne próbki Whitetime. Jedyny koszt, jaki mieli ponieść, to symboliczna opłata za wysyłkę produktu w wysokości 1 funta. Jeśli ktoś nieuważnie przeczytał regulamin „promocji”, to zapisywał się na zakup środków za 99,99 funtów plus koszty przesyłki.Działalnością Piotra K. zajął się brytyjski Action Fraud.Przedsiębiorcy to nie zniechęca – na Facebooku stale zachwala swoje produkty: „Teraz już nikt nie ma wątpliwości, że Whitetime to najskuteczniejszy produkt w Europie do wybielania zębów”. Zaraz zaznacza jednak: „dostępny w sprzedaży przez nasz amerykański oddział”.

wybielanie

Na koncie pod swoim nazwiskiem wstrzymał działalność w marcu zeszłego roku, pisząc: „Wraz z tym postem, ograniczam swoją aktywność na facebooku, do momentu aż nie uda mi się podbić całej Europy. Nie umiem opisać jak wiele pracy przede mną, potrzebuję spokoju, koncentracji i wyciszenia. Prywatnie i zawodowo, ponieważ za 3 lata chciałbym założyć rodzinę i cieszyć się tym na co pracowałem po nocach.”

Piotr K.: „Jestem samozwańczym królem botoksu i dzieckiem rosyjskiego miliardera”

Zobacz także

wyborcza.pl

Krytykowaliście kampanię na temat sekstingu? No, to zobaczcie ten film

Justyna Suchecka, 15.02.2015
Kadr spotu kampanii

Kadr spotu kampanii „Myślę, więc nie ślę”

Fundacja Dzieci Niczyje została mocno skrytykowana za swoją kampanię na temat sekstingu nastolatków. Autorom zebrało się m.in. od organizacji walczących o prawa kobiet. Moim zdaniem niesłusznie.
Krótka wymiana SMS-ów. „Też za tobą tęsknię” – pisze dziewczyna. Chłopak odpowiada: „A podeślesz coś… seksi?”. Uśmiechnięta nastolatka pozuje do selfie w majtkach i niebieskim staniku. Przesyła zdjęcie dalej z komentarzem: „Tylko dla Ciebie”. Zdjęcie zostaje opublikowane w internecie. Przerabiane w programach graficznych, wulgarnie komentowane przez rówieśników. Oglądają je setki osób.Kto ma myśleć?Tak wygląda historia z 30-sekundowego spotu na temat sekstingu, autorstwa fundacji Dzieci Niczyje. Opublikowano go przed tygodniem i do tej pory obejrzało go już ponad 30 tys. osób. Wiele skrytykowało.Polski oddział fundacji Hollaback! pisał: „Zupełnie, jakby mało nam było jeszcze przekazów pouczających kobiety i dziewczynki, co muszą robić lub czego nie, żeby mężczyźni/chłopcy nie stosowali wobec nich przemocy. Może niedługo kampania – ‚Myślę, więc nie chodzę w spódniczce’?”.Krytykowała też blogerka Katarzyna Paprota: „Filmik skierowany jest do dziewczyny, która wysyła roznegliżowane zdjęcie swojemu chłopakowi. Chłopak zdjęcie upublicznia, dziewczyna staje się ofiarą slut shamingu, szyderstw i przeróbek. Hasło kampanii to: ‚Myślę, więc nie ślę’. Nie. Myśleć ma ta osoba, która ode mnie dostała fotkę. Ma myśleć o mnie i o moim bezpieczeństwie. To, że wysłałam jej tę fotkę, nie oznacza, że nie myślę, tylko że jej ufam, podoba mi się i chcę ją trochę pouwodzić. Co w tym złego?”Podobnych głosów było sporo, ale czy są słuszne? Stanę w obronie FDN, bo obejrzałam więcej niż spot promocyjny. Zdaje się, że w tej dyskusji zapomnieliśmy o tym, że 30-sekundowy filmik, który miał przykuć uwagę, to tak naprawdę ledwie zwiastun tego, co fundacja dla młodzieży przygotowała.To coś więcejOd 12 lutego w sieci można obejrzeć półgodzinny materiał, którego urywki wcześniej widzieliśmy w 30-sekundowym klipie. To mądry i dobrze zrobiony film o relacjach międzyludzkich, o nastolatkach i tak, też o sekstingu.

Dowiemy się z niego, że Julka, bo tak ma na imię główna bohaterka kampanii, jest nie tylko ofiarą. Jest też sprawczynią przemocy. Bo gdy w sieci ląduje jej półnagie zdjęcie, od razu oskarża chłopaka. Zupełnie zapominając, że tę samą fotografię wysłała koleżance. Pod wpływem impulsu wrzuca do sieci roznegliżowaną fotkę Mateusza – to taki rodzaj internetowej zemsty. Efekt? Wiele osób cierpi, choć jeszcze niedawno przyjaźnili się, kochali, ufali sobie.

I o tym jest akcja FDN. Nie o tym, że dziewczyny nie powinny wysyłać zdjęć chłopakom, ale o tym, że ludzkie związki zmieniają się. Że ludzie popełniają błędy pod wpływem emocji, a ich konsekwencje mogą być naprawdę przykre. I też o tym, niestety, że w internecie wszystko jest wieczne. Bo gdy bohaterka filmu zmienia szkoły, kompromitujące zdjęcia podążają za nią.

Tak jak w prawdziwym życiu – bo przecież wykradzione w zeszłym roku nagie zdjęcia gwiazd Hollywood trafiły do sieci nie dlatego, że ktoś bliski zawiódł ich zaufanie, lecz dlatego, że ktoś włamał się na ich konta w chmurze.

Potrzebna lekcja

Czy naprawdę musimy podawać to nastolatkom w tak dosadny sposób? Niestety tak. Bo w wielu szkołach niemal wcale nie rozmawia się nie tylko o sekstingu, ale również o relacjach międzyludzkich, nie mówiąc już o bezpieczeństwie w sieci. Godzina lekcji wychowawczej w tygodniu to po prostu na to znacznie za mało.

Optymistycznie można założyć, że to tematy na rozmowy w domu. Ale ja w to nie wierzę, skoro w ciągu pięciu lat pod numer telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży zadzwoniło ponad 600 tys. osób. One w domu nie znajdowały partnerów do dyskusji.

Dlatego uważam, że ten spot był potrzebny. 30 sekund to ledwie zaczepienie kogoś, by zainteresować go tematem. Młodych może nie zatrzyma, ale mam nadzieję, że trafi do ich rodziców i nauczycieli, a oni z kolei nie zatrzymają się jedynie na być może nieco niefortunnym haśle promującym akcję. Sięgną po dłuższy film i po scenariusze lekcji – w końcu po to zrobiono tę kampanię. Nikt przecież chyba nie wierzył, że po krótkim klipie nastolatki przestaną sobie przesyłać nagie zdjęcia. Grunt, żeby wiedziały, jakie to może nieść konsekwencje. I o tym jest „Myślę, więc nie ślę”.

Justyna Suchecka: Interesują Cię tematy związane z edukacją? Lubisz o nich czytać i dyskutować? Zapraszam na mój profil na Facebooku!

Zobacz także

wyborcza.pl

 

„Wprost” uderza w Kamila Durczoka. Śledztwo na temat „ciemnej strony” dziennikarza

Wiktoria Beczek, 16.02.2015
Okładka tygodnika

Okładka tygodnika „Wprost” („Wprost”)

„Ciemna strona Kamila Durczoka” – okładka poniedziałkowego „Wprost” wywołała ogromne zamieszanie. Szczególnie w kontekście wcześniejszych doniesień tygodnika o molestowaniu i mobbingu w ”jednej ze stacji telewizyjnych”.
Kamil Durczok będzie gościem Poranka TOK FM dziś o 8 rano.„Wprost” w tekście „Ukryta prawda” z 1.02 napisał o molestowaniu i mobbingu w jednej z dużych stacji telewizyjnych. Redakcja nie podała, o jaką stację chodzi, ani który dziennikarz miał się tego dopuścić. Zapowiedziano jedynie, że temat będzie rozwijany w kolejnych wydaniach.

Publikacja okładki

O poniedziałkowej okładce mówiło się już od kilku dni. Pojawiały się doniesienia, że ma się na niej znaleźć szef „Faktów”. W niedzielę ok. 18 „Wprost” wrzucił do sieci zdjęcie okładki. Błyskawicznie rozniosła się ona w mediach społecznościowych. Niektóre portale od razu zaczęły spekulować na temat treści materiału, a dziennikarze tygodnika radzili, by z domysłami poczekać do publikacji całości tekstu.

durczok6Gazeta.pl od początku powstrzymała się od pochopnych ocen. Opisujemy jedynie reakcję mediów na zaistniałą sytuacje.

Głos na Twitterze zabrał m.in. Jarosław Kuźniar, który codziennie rano przeprowadza w TVN24 przegląd prasy.

durczok7
Materiał o zajściu w mieszkaniu

Najnowszy „Wprost” (16.02) miał być opublikowany dopiero o 6 rano, jednak przez krótki czas był dostępny dla osób, które wykupiły prenumeratę cyfrową tygodnika.

We wstępniaku redaktor naczelny „Wprost” Sylwester Latkowski pisze, że tygodnik „od wielu tygodni prowadzi dziennikarskie śledztwo dotyczące molestowania i mobbingu”, a także, że zebrany materiał będzie sukcesywnie publikowany. „Nie damy się zastraszyć. Nie odpuścimy tematu molestowania i mobbingu” – dodaje Latkowski. I zastrzega, że historie przedstawione dotąd we „Wprost” i te, które dopiero się ukażą, „nie są wytworem czyjejś wyobraźni”.

Jednak okładkowy materiał nie dotyczy ani molestowania, ani mobbingu. Dziennikarze „Wprost”, Sylwester Latkowski, Michał Majewski i Olga Wasilewska, opisują zajście, do którego miało dojść 16 stycznia na warszawskim Mokotowie. Wg „Wprost” uczestniczył w nim Kamil Durczok, szef „Faktów” TVN.

W historii pojawia się postać 29-latki, która miała wynajmować mieszkanie od biznesmena-informatora redakcji tygodnika. W mieszkaniu miały znajdować się m.in. prywatne rzeczy Durczoka i „biały proszek”. Wezwana na miejsce policja miała spisać Durczoka na klatce schodowej apartamentowca jako – jak mówi sam dziennikarz – „świadka czegoś tam”. Informację potwierdził rzecznik Komendy Głównej Policji.

Śledztwo dotyczące molestowania

Po publikacji Olgi Wasilewskiej i Marcina Dzierżanowskiego na temat molestowania (01.02, „Wprost”) w środowisku medialnym huczało od plotek. Pojawiały się domysły, kto może być „bardzo popularną twarzą telewizyjną, szefem zespołu jednej ze stacji”.

Jedną z osób, która zabrała głos publicznie była prezenterka TVN Omenaa Mensah. – Jak większość osób wiem, o kogo chodzi – mówiła. O sprawę pytaliśmy dyrektora programowego TVN Edwarda Miszczaka. – Nie będę komentował plotek, ja nie znam faktów – powiedział i dodał: – Omenaa też nie mówi faktów, tylko insynuuje, że wszyscy coś wiedzą.

Niedługo później wszyscy pracownicy TVN otrzymali zbiór zasad dotyczących dyskryminacji, mobbingu i molestowania seksualnego. Powołano także komisję „w celu zweryfikowania rozpowszechnianych publicznie twierdzeń, że osoby zatrudnione w TVN mogły być przedmiotem mobbingu lub molestowania w miejscu pracy”. Warto zauważyć, że żadna inna stacja ogólnopolska stacja nie podjęła podobnej decyzji. Do czasu przedstawienia wniosków komisji zarządowi, stacja nie będzie komentować spekulacji medialnych.

Po publikacji okładki „Wprost” nie udało nam się skontaktować z Kamilem Durczokiem. Będzie on gościem Poranka TOK FM dziś o godzinie 8.

TOK FM

 

„Mówiłam, że wolność słowa jest iluzją. Wtedy padły strzały”. Nagranie BBC z Kopenhagi [AUDIO]

Osi, Gazeta.pl / PAP, Reuters, 15.02.2015
Funkcjonariusze pracują przed ostrzelaną kawiarnią

Funkcjonariusze pracują przed ostrzelaną kawiarnią (MICHAEL PROBST/AP)

– Kończyłam już moją przemowę o wolności słowa. Kiedy mówiłam, że często jest ona iluzją, usłyszeliśmy strzały – relacjonowała na swoim Twitterze aktywistka Femenu Inna Szewczenko. Brała udział w spotkaniu w kopenhaskiej kawiarni, która została ostrzelana przez napastnika. BBC dotarła do nagrania, na którym słychać początek strzelaniny.
– Zdałam sobie sprawę, że zawsze, kiedy słyszymy o działaniach tych ludzi [najpewniej chodzi o ekstremistów – red.], oni zawsze mówią: tak, jest wolność wypowiedzi, ALE. Dlaczego wciąż mówi się ALE, kiedy… – mówi Szewczenko na nagraniu opublikowanym przez BBC.W tym momencie pada seria strzałów. Słychać szum przesuwanych po podłodze krzeseł. Według relacji świadków, kiedy tylko ludzie usłyszeli strzały, kładli się na podłodze – stąd właśnie odgłosy przesuwanych mebli, a później także i jakiegoś metalowego przedmiotu upadającego na posadzkę.„Wolność słowa często jest w Europie iluzją”Szewczenko sama poinformowała na swoim Twitterze o tym, że to akurat podczas jej przemówienia padły strzały. „Kończyłam już moje przemówienie i kiedy mówiłam, że wolność słowa często jest w Europie iluzją, usłyszeliśmy strzały” – czytamy na profilu aktywistki.„Sztuka, bluźnierstwo i wolność wypowiedziSzewczenko jest aktywistką grupy Femen – ukraińskiego ruchu społecznego, który sprzeciwia się m.in. przemocy wobec kobiet. Słynie ze swoich akcji protestacyjnych, w których udział biorą rozebrane do pasa członkinie grupy.Szewczenko była jedną z prelegentek podczas spotkania „Sztuka, bluźnierstwo i wolność wypowiedzi” w kopenhaskiej kawiarni. Organizatorem spotkania był Lars Vilks, szwedzki artysta i autor karykatur proroka Mahometa, który wcześniej wielokrotnie był obiektem pogróżek. Mimo ostrzału kawiarni przez napastnika, zarówno Vilksowi, jak i Szewczenko nic się nie stało. Zginął jednak 55-letni cywil, a trzej policjanci zostali ranieni.

Szef izraelskiego MSZ wzywa do „bezpardonowej wojny”

Do kolejnej strzelaniny, tym razem w pobliżu synagogi, doszło w Kopenhadze kilkanaście godzin po opisanych wyżej wydarzeniach. Później w pobliżu dworca funkcjonariusze zastrzelili mężczyznę, który otworzył do nich ogień. Policja twierdzi, że to on był sprawcą ataków na kawiarnię i synagogę.

Funkcjonariusze podali, że napastnik to 22-latek urodzony w Danii. Policji znany był już wcześniej, ponieważ powiązany był z gangami. Miał też zarzuty nielegalnego posiadania broni.

Pod synagogą zginął młody Żyd, a pięć osób zostało rannych. Po tych doniesieniach izraelski minister spraw zagranicznych Awigdor Lieberman wezwał do podjęcia „bezpardonowej wojny” przeciwko islamskiemu terroryzmowi.

„Terroryzm jest wymierzony przeciwko Żydom”

– Seria ataków terrorystycznych w Kopenhadze potwierdza to, co od lat powtarzamy: ten terroryzm jest wymierzony w pierwszym rzędzie przeciwko Izraelowi i Żydom, ponieważ to oni są na pierwszej linii tej wojny – powiedział Lieberman, cytowany przez elektroniczne wydanie „Jedijot Achronot”. – Izrael i Żydzi są frontem wojny, który terroryzm prowadzi przeciwko Zachodowi i wolnemu światu – dodał izraelski minister.

Zwracając się do wspólnoty międzynarodowej, ostrzegł: – Wspólnota międzynarodowa nie powinna zadowalać się składaniem deklaracji i protestami przeciwko terroryzmowi, lecz pozbyć się politycznej poprawności i wydać prawdziwą wojnę bez wytchnienia islamskiemu terroryzmowi i jego korzeniom.

gazeta.pl

Tuż po strzelaninie w Kopenhadze polska artystka wygłosiła wykład. Bo „nie można żyć na kolanach”

Rozmawiał Maciej Czarnecki, 15.02.2015
Mieszkańcy Kopenhagi składają kwiaty w miejscu, gdzie zginęły dwie ofiary zamachowca

Mieszkańcy Kopenhagi składają kwiaty w miejscu, gdzie zginęły dwie ofiary zamachowca (HANNIBAL HANSCHKE / REUTERS / REUTERS)

– Przemawiała właśnie Inna Szewczenko. Właśnie wtedy usłyszeliśmy pierwsze: „Bam, bam, bam!” – opowiada „Wyborczej” Agnieszka Kołek, polska artystka żyjąca w Londynie.
W sobotę zamachowiec ostrzelał kawiarnię w Kopenhadze, w której trwała debata „Sztuka, bluźnierstwo i wolność ekspresji” z udziałem kontrowersyjnego szwedzkiego karykaturzysty Larsa Vilksa. Trzech policjantów jest rannych, a jeden cywil nie żyje.Tuż po strzelaninie polska artystka Agnieszka Kołek wyszła na scenę i zgodnie z planem wygłosiła swoją prezentację. Uznała, że nie można dać się zastraszyć terrorystom. Udało się nam z nią porozmawiać o tym wydarzeniu.Maciej Czarnecki: Co robiła pani na debacie?Agnieszka Kołek, polska artystka żyjąca w Londynie: – Zostałam zaproszona, by wziąć udział w panelu dyskusyjnym wraz z [liderką Femenu] Inną Szewczenko i Larsem Vilksem i opowiedzieć o festiwalu Passion for Freedom w Londynie. Jestem jego kuratorką i współorganizatorem.Spotkanie zaczęło się zgodnie z planem o godz. 15. Po krótkim wprowadzeniu zaczął przemawiać ambasador Francji. Mówił, że to nie koniec walki o wolność słowa, a dopiero początek. Że policjanci i rysownicy w Paryżu zginęli, bo wykonywali swą pracę. Że w przeszłości pracował w dziedzinie ochrony praw człowieka i miał kontakt z dyktatorami. Z tymi, co kontrolują innych. Powiedział, że to znamienne, iż dyktatorzy i despoci nie mają poczucia humoru. Pokazuje to, z kim mamy do czynienia – z ludźmi, którzy chcą nas sterroryzować, zawładnąć nami, zamknąć nam usta. Nie są w stanie znieść otwartej debaty w demokratycznym świecie. A nawet zwykłego rysunku satyrycznego.Strzały padły krótko po wystąpieniu ambasadora.– Przemawiała właśnie Inna Szewczenko. Wspominała „Charba” [zabitego w Paryżu Stephane’a Charbonniera, rysownika i naczelnego „Charlie Hebdo”]. Mówiła o akcji w obronie Raifa Badawiego [znanego blogera w Arabii Saudyjskiej], który został skazany na tysiąc batów. I o tym, że najgorsi są ci, co usprawiedliwiają ataki. Mówią: „To straszne, ale… „.Właśnie wtedy usłyszeliśmy pierwsze: „Bam, bam, bam! „. Inna kontynuowała, pomyślałam sobie, że może ktoś chce nas postraszyć albo bawią się jakieś dzieci. Dopiero po chwili dobiegły do nas krzyki policjantów. Wpadła ochrona Larsa, by go ewakuować. Krzyczeli, byśmy się chowali lub uciekali. Niektórzy ruszyli w stronę wyjścia ewakuacyjnego, ja schowałam się z boku sceny. Było dużo strzałów, słyszałam okrzyki: „Allah Akbar! „. Coraz głośniejsze, więc pomyślałam, że napastnik wszedł do budynku i idzie, by nas wszystkich pozabijać.Przerażające.– Na szczęście za chwilę strzały ucichły. Ludzie powoli zaczęli wychodzić z kryjówek. Pani Krysia, polska pracowniczka baru, przyniosła nam napoje. Zaczęliśmy rozmawiać, co się stało, czy wszystko jest OK. Stwierdziliśmy, że zrobię planowaną prezentację, bo przecież nie chodziło im tylko o to, by nas zabić, ale też zastraszyć. By takie spotkania się nie odbywały. By nie rozmawiać o tym, jak artyści są zastraszani, jak Lars cały czas żyje w ukryciu.Wyszłam na scenę wraz z dyrektorką festiwalu i zaczęłam mówić. Potem miałam pytania z sali, ludzie zgotowali owację. Wszyscy byli zdania, że należało kontynuować. Nie można żyć na kolanach.O czym pani mówiła?

– O naszym festiwalu. Jesienią w Londynie odbędzie się już siódma edycja. Mamy artystów z całego świata: Europa, USA, Iran, Afganistan, Pakistan. Rzeźby, obrazy, fotografie, grafiki, rysunki, performance, instalacje… Do tego część filmowa. Zadajemy artystom trzy pytania: czy jest wolność, jak łatwo ją stracić i jak trudno odzyskać. Zapraszamy gości specjalnych – w 2013 r. np. Firoozeh Bazrafkan, artystkę z Danii irańskiego pochodzenia, której grożono śmiercią, bo stwierdziła, że muzułmanie źle traktują kobiety.

Niektóre uniwersytety nie chcą zapraszać Vilksa, bo uważają, że jest zbyt kontrowersyjny i obawiają się o bezpieczeństwo gości. Czy po zamachu wzięłaby pani udział w kolejnej takiej debacie?

– Julie Lenarz, szefowa Human Security Centre, skomentowała na Facebooku, że ludzie w Paryżu zginęli, bo korzystali czynnie z wolności słowa. A w Kopenhadze chcieli tylko o niej porozmawiać! To idzie za daleko.

Jestem Polką, żyłam w komunie. Cierpiałam z powodu braku wolności słowa, znam ludzi, którzy cierpieli. Jestem z Katowic, spod kopalni Wujek. Pamiętam, jak komuniści filmowali ludzi idących na mszę świętą za zabitych górników. Teraz mam deja vu. Tylko gorsze, bo ci ludzie są szaleni. To religijny motłoch, który nie ma szacunku dla życia i wartości. Życie ludzkie jest ważniejsze niż wymyślone idee. Nie będę nikogo za to przepraszać.

Zobacz także

wyborcza.pl

Grecy czekają na cud i narzekają na Unię

Michał Kokot, Ateny, 16.02.2015
Demonstracje w Atenach

Demonstracje w Atenach (YANNIS BEHRAKIS / REUTERS / REUTERS)

Od dzisiejszych rozmów z ministrami finansów strefy euro zależeć będzie, czy kraj wyjdzie z kryzysu, czy też wróci do drachmy. To drugie może skończyć się katastrofą.
– Opuszczenie strefy euro będzie tragedią. Obecne 25-procentowe bezrobocie skoczy do 55 proc. A wtedy członkowie tego rządu będą uciekać przed wściekłym tłumem na łodziach za granicę – mówi „Wyborczej” prof. Thanos Veremis, wicedyrektor think tanku Eliamep.Wyjścia z eurolandu nie chce ani większość Greków, ani nawet radykalna SYRIZA, która wygrała wybory pod koniec stycznia.Ale taki scenariusz nie jest wykluczony, bo rząd wciąż nie dogadał się z międzynarodowymi pożyczkodawcami w sprawie przedłużenia programu pomocowego. Termin upływa z końcem lutego. Jak dotąd „trojka” (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska) przyznała Atenom 240 mld euro pożyczki. Do wypłaty pozostało jeszcze 1,8 mld, ale w zamian rząd musiałby nadal zaciskać pasa pod dyktando „trojki”. SYRIZA powtarza, że doprowadziłoby to do „kryzysu humanitarnego”, i żąda umorzenia jednej trzeciej długu, by dać krajowi oddech.Sprawa stanęła na ostrzu noża. Kilka dni temu Jeroen Dijsselbloem, szef eurogrupy, stwierdził, że postulaty Greków są „niesłychanie wygórowane” i czarno widzi konsensus. Poniedziałkowy szczyt jest ostatnią szansą na jego osiągnięcie.Wśród Greków widać pierwsze oznaki paniki. Według dziennika „Kathimerini” na potęgę wyciągają pieniądze z banków. W ostatnim czasie depozyty maleją o 200-300 mln euro dziennie. Ich stan jest najniższy od wybuchu kryzysu.Zdecydowana większość obywateli pokłada jednak nadzieję w populistycznym rządzie SYRIZ-y i nacjonalistów z ANEL. Gabinet premiera Aleksisa Tsiprasa cieszy się rekordowym 70-proc. poparciem. Żaden rząd od czasu wybuchu kryzysu nie miał tylu zwolenników. Są wśród nich nawet ci, którzy w styczniowych wyborach głosowali na zupełnie inne partie.- Wiem, że wszystkie obietnice, które składają, nie są realne. Nie można podnieść płacy minimalnej wszystkim, jednocześnie obniżając podatki i przywracając do pracy zwolnionych urzędników. Ale oszczędności tylko zwiększyły kryzys i to musi się zmienić – mówi Konstantinos Maragos, 37-letni informatyk, który w wyborach głosował na proeuropejską partię Potami.Grecy mają za złe poprzedniemu rządowi – koalicji konserwatywnej Nowej Demokracji i socjalistycznego PASOK-u – że na ślepo ciął wydatki publiczne pod dyktando „trojki”, nie bacząc na los obywateli. Za ich rządów, w ciągu ostatnich trzech lat, płace spadły w kraju o 30 proc. Tyle samo ludzi żyje poniżej granicy ubóstwa, a kolejne 30 proc. jest nim zagrożone. Przybywa bezdomnych.- Od ostatniego roku to zupełnie nowy profil: mężczyzna w wieku 40–45 lat, który najczęściej pracował w sektorze budowlanym. Ci ludzie zatajają przed swoimi rodzinami, że nie mają dachu nad głową. Opowiadają, że wyjechali za pracą. Wstydzą się swojego losu albo nie chcą prosić o pomoc bliskich, którzy i tak ledwo wiążą koniec z końcem – mówi mi Ada Alamanou z fundacji Klimaka zajmującej się bezdomnymi.Głównym hasłem SYRIZ-y jest „przywrócenie godności” tym, którzy stracili pracę i zostali zmuszeni do poszukiwania pomocy. Pracownicy organizacji Faros Elpidas są codziennie świadkami tego, jak trudno o nią poprosić. Ich biuro znajduje się w Kifissias, na przedmieściach Aten uchodzących niegdyś za mekkę bogaczy. Ale ostatnio Kifissias mocno podupadła. Po żywność przychodzą już nawet ci, którym niedawno się całkiem dobrze wiodło. To z reguły przedsiębiorcy, którzy zbankrutowali, albo pracownicy budżetówki zwolnieni grupowo przez rząd.Reformy narzuciła „trojka”, tłumacząc je koniecznością zduszenia w kraju korupcji i nepotyzmu oraz redukcją rozbuchanego sektora publicznego, który stał się schronieniem członków rządzących na przemian partii – PASOK-u oraz Nowej Demokracji. Grecy jednak chętniej widzą winnych wśród państw wierzycieli.W niedzielę tysiące ludzi demonstrowały przeciw „trojce” i oszczędnościom na placu Syntagma w centrum Aten.- Może i jesteśmy współwinni, ale powiedz mi, gdzie ten cały duch Unii Europejskiej? Przecież solidarność nie polega na tym, żeby pożyczać innemu państwu pieniądze, których nigdy nie będzie w stanie spłacić, i doprowadzić je do nędzy! – denerwuje się Marietta Lixouroti, szefowa Faros Elpidas.

Na czele państw obwinianych przez Greków o kryzys niezmiennie znajdują się Niemcy, największy wierzyciel kraju. SYRIZA doskonale zdaje sobie z tego sprawę i podnosi sprawę reparacji wojennych podczas okupacji nazistowskiej. Ale Berlin nie zamierza iść jej na rękę, i to nie tylko w tej kwestii. Nie zgadza się również na umorzenie części długu. Angela Merkel przypomniała niedawno, że „umów zawartych przez poprzednie rządy należy przestrzegać”.

– Z drugiej strony Grexit nie będzie na rękę żadnemu z państw strefy euro. Osłabi to Unię nie tylko ekonomicznie, ale przede wszystkim politycznie. I Tsipras tą kartą będzie grał. Jednak największym dramatem jest to, że żadna partia nie chce mówić o prawdziwych źródłach kryzysu i o tym, jak zreformować naszą niewydolną gospodarkę i wzmocnić państwo, które Grecy przez lata nauczyli się oszukiwać – mówi prof. Thanos Veremis.

Zobacz także

wyborcza.pl

Polskie bociany gościły w restauracji dla sępów. „Są w RPA. Na razie im się do domu nie spieszy”

Justyna Suchecka, 15.02.2015
Polski bocian w sępiej restauracji Vulpro Npo

Polski bocian w sępiej restauracji Vulpro Npo (WALTER NESER WNESER@GMAIL.COM (zdjecie udostepnione przez Vulpro Npo))

Obecność polskich bocianów w pobliżu Pretorii zauważył miejscowy ornitolog specjalizujący się w ochronie sępów – Walter Neser. Na zdjęciach z Afryki miłośnicy ptaków zidentyfikowali dwa polskie bociany.
Walter Neser bociany sfotografował w tzw. sępiej restauracji, czyli na specjalnej platformie, gdzie wykładana jest padlina dla ptaków. Odpowiada za nią pozarządowa organizacja ekologiczna VulPro.Jak zauważa Paweł T. Dolata, ornitolog z Wielkopolski, który opisał konsumenckie zwyczaje naszych ptaków, takie restauracje potrzebne są ze względu na zmiany w środowisku i kulturze hodowli zwierząt. To przez nie sępy mają do dyspozycji coraz mniej padliny, która jest ich jedynym pokarmem. Dlatego specjaliści wykładają dla nich martwe zwierzęta hodowlane: głównie świnie, a także krowy, konie, owce i kozy.Restaurację odwiedza ok. 400 sępów przylądkowych dziennie, a okazjonalnie również sępy afrykańskie i uszate.Obiad 8670 km od domuPadlina przyciąga też inne gatunku ptaków – w tym właśnie bociany białe.W tym tygodniu jednym z gości sępiej restauracji (Vuluture Restaurant) był ptak, który został oznakowany 1 lipca 2010 r. jako jedno z dwójki młodych w nieistniejącym już gnieździe na topoli we wsi Ligota w gminie Raszków, w powiecie ostrowskim.Z uzyskanych dzięki obserwacjom danych wynika, że ptak przebywał w odległości ok. 8670 km na południe od rodzinnego gniazda, a od dnia jego obrączkowania upłynęło 1685 dni.Drugim zidentyfikowanym gościem z Polski jest młody bocian z Toporowic na Dolnym Śląsku – on również odwiedził w ostatnich dniach sępią restaurację.- Jak widać z pory i miejsca, boćkom na razie się do domu nie spieszy, choć w tym roku powinny już gniazdować gdzieś w Europie, może w Polsce – zauważa Paweł T. Dolata. Jego szczegółowy opis wizyty bocianów w RPA możecie przeczytać na stronie Południowowielkopolskiej Grupy Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.

walterNeser
walterNeser1

Przyloty i odloty pod okiem kamery

Dolata podobnie jak tysiące internautów z całego świata wypatruje bocianów. Ornitolog szykuje się właśnie do dziesiątego już sezonu projektu „Blisko bocianów”. O co w nim chodzi? Dzięki zamontowanym w bocianim gnieździe kamerom wiosną po raz kolejny będziemy mogli oglądać losy bocianów z Przygodzic nieopodal Ostrowa Wielkopolskiego. To właśnie tam znajduje się najbardziej znany ptasi dom w Polsce.

Przygodzickie boćki w świecie przyrodników są już prawdziwymi celebrytami – dotąd ich losy podziwiało już ponad 5 mln miłośników przyrody z ok. 200 krajów świata (w tym nawet tak egzotycznych jak Czad czy Mikronezja). Internauci zazwyczaj z wypiekami na twarzach śledzą bocianie historie – przyloty, miłości, narodziny, odloty.

Ale nawet tego gniazda nie ominęły bocianie tragedie. W 2010 roku właśnie z powodu zimna i intensywnych opadów nie przetrwało żadne z piątki tamtejszych piskląt. Przyrodnicy i strażacy próbowali jeszcze ratować młode. Na specjalnym wysięgniku dostali się nawet do gniazda, w którym wciąż stała bardzo zimna woda. Dla boćków było już za późno.

Widzowie z całego świata mają nadzieję, że w tym roku przygodzickie bociany będą miały więcej szczęścia. A specjaliści szacują, że w domu powinny pojawić się pod koniec marca lub na początku kwietnia.

Polska nie bez powodów nazywana jest czasem „bocianim rajem”. Nasza populacja bociana białego liczy ok. 49 tys. par – najwięcej na świecie. W niektórych regionach bocianie gniazda są niemałą atrakcją turystyczną.

Bociany z Przygodzic będziecie mogli podglądać tutaj.

Zobacz także

wyborcza.pl

KOLEJĄ DOOKOŁA USA. PRZYGODA ŻYCIA

15.02.2015

Pociąg Coast Starlight nie ruszył jeszcze ze stacji King Street w Seattle, kiedy w głośnikach zaskrzeczał głos konduktora: „Zgodnie z prawem obowiązującym w stanie Waszyngton palenie papierosów w pociągu jest zabronione. Osoby, które będą palić, zostaną wysłane czarterowym samolotem CIA do jednego z tajnych więzień w Europie Wschodniej”.

Jest przygoda…

– Ale niespodzianka! Jestem z Polski! – powiedziałem głośno. Usłyszał to uśmiechnięty starszy mężczyzna siedzący przede mną. Zaproponował nagranie rozmowy dla włoskiej stacji TV na potrzeby powstającego filmu dokumentalnego. Okazało się, że jednym z autorów dokumentu o podróży amerykańską koleją od Portland na wschodzie USA do Portland na zachodzie USA jest Beppe Severgnini. – Znajdziesz informacje o mnie w Internecie – powiedział. Poszukałem i faktycznie znalazłem. To jeden z popularniejszych włoskich dziennikarzy prasowych. Co ciekawe, bywał również w Polsce – na początku lat 80-tych i później w trakcie obrad okrągłego stołu. „No i jest jakaś przygoda…” pomyślałem.

 

 

Początki wielkiej przygody

Bo o przygodę w tej podróży chodziło. A wszystko zaczęło się kilka lat temu na dworcu w Tarnowie. Jechałem pociągiem do Krakowa. Razem ze mną w przedziale melduje się kilkuosobowa rodzina. Mama, tato, dwóch chłopców i dziewczynka. Jeszcze dobrze nie usiedli, a już zaszeleściła folia aluminiowa, w która zapakowano kanapki i cicho syknęła, otwierana z namaszczeniem, oranżada. Chociaż to pierwsza w nocy, to dzieci nie mają chwili wytchnienia. Trudno w to uwierzyć, ale pociągiem jadą pierwszy raz w życiu. Muszą wszystko obejrzeć i wszystkiego dotknąć. Zadają dziesiątki pytań. Po prostu, urocza ciekawość świata wieku dziecięcego. Jednak po kilkunastu minutach zmęczenie daje znać o sobie. Maluchy układają się do snu. Chłopcy zasypiają po już po chwili. Ich siostra nie. Wierci się, układa w coraz dziwniejsze pozy. W końcu uczula rodziców na bardzo ważną rzecz:

– Obudźcie mnie, jak będzie jakaś przygoda…

 

 

Koleją przez USA

Pojechałem do USA żeby kolekcjonować takie przygody. Rozmowy z nowopoznanymi ludźmi, obrazy przewijające się za oknem wagonu. Fragmenty życia, które złożą się na większą całość. Nie miałem problemu z zaplanowaniem trasy – pierwszym celem była podróż dookoła USA, drugim zobaczyć, jak najwięcej w określonych ramach czasowych. Ograniczał mnie bowiem USA Rail Pass ważny przez 15 dni od momentu rozpoczęcia podróży.

 

 

Ułożyłem więc taki plan, aby do maksimum wykorzystać możliwości biletu. Podróż podzieliłem na cztery etapy – Nowy Jork – Chicago – Seattle – Los Angeles – Nowy Orlean – Nowy Jork. 7 pełnych dni spędzonych tylko w pociągach, ogółem 13 dni w podróży i do pokonania prawie 13 tysięcy kilometrów. Szczęśliwa siódemka i dwie – rzekomo – pechowe trzynastki ostatecznie złożyły się na kumulację w postaci udanej wyprawy. Dobrego wrażenia nie zmąciły wiecznie opóźnione pociągi oraz brudne toalety w wagonach. Obsługa, nie licząc jednej sytuacji z początku podróży, była miła i pomocna. Najważniejsi byli jednak ludzie, których spotkałem. Prawdziwi Amerykanie, w swoim naturalnym środowisku. Bez udawania, ciekawi świata. Jak blisko 50-letni Paul, kibic hokejowej drużyny Los Angeles Kings, który nie mógł uwierzyć, że w Polsce też gra się w hokeja na lodzie, a do Reading, gdzie mieszkam, do centrum miasta najlepiej udać się spacerem. – Pieszo? Ach tak, to Europa – krótko podsumował rozmowę.

 

Dziesiątki takich rozmów, połączonych z bezkresem prerii na północnych rubieżach USA lub spaloną słońcem pustynią w Arizonie, umocniły moją fascynację Stanami Zjednoczonymi i odkrywaniem tego kraju dzięki kolei. Do czego zachęcam również czytelników goforworld.com…

 

Autor: Jakub Górski

goforworld.com

Dodaj komentarz